Ślamazarne rozliczanie ludzi PiS. Nawet jeśli przyspieszy, nie będzie wyborczym „triggerem”
Z wielkim impetem ruszyła kampania wyborcza przed wyborami prezydenckimi, a w związku z tym coraz donośniej odzywają się wątpliwości co do tempa i zakresu rozliczeń, czyli pociągania do odpowiedzialności ludzi władzy z okresu 2015–23 z powodu wszelkiego rodzaju nadużyć, których się dopuścili.
Frustracja zwolenników rządzącej koalicji, jak się okazuje, nie jest obca samemu premierowi, który w zeszłym tygodniu zamieścił na swoim koncie X znamienny wpis: „Rozliczanie PiS postępuje wolniej, bo nie wszyscy w Koalicji zrozumieli, że bez rozliczeń nie będzie naprawy Rzeczypospolitej. I jeśli się wreszcie nie ograną, sami zostaną przez ludzi rozliczeni”. Jest to aluzja głównie do PSL, ale nie tylko. Nie brakuje bowiem w obozie rządowym polityków przekonanych, że rozliczenia będą postrzegane i „rozgrywane” propagandowo przez PiS jako „zemsta” i „prześladowania”, co w rezultacie może przynieść więcej politycznych strat niż korzyści.
Do tego dochodzi lęk przez zemstą (już bez cudzysłowu) PiS, gdyby kiedyś miał wrócić do władzy. Boją się jej co bardziej lękliwi politycy, a także prokuratorzy. Proces rozliczeniowy toczy się więc nieco ślamazarnie i wydaje się, że nikt nim politycznie nie zarządza (a to akurat dobrze) ani go nie kontroluje (a to byłoby źle). Możemy się za to cieszyć, że Donald Tusk nie chciałby po raz drugi popełnić błędu „grubej kreski”, popełnionego, gdy w roku 2007 przejął władzę po dwóch latach mocno aferalnych rządów PiS. Zresztą ówczesne wielkie afery, na czele ze SKOK-ami, są już chyba nie do rozliczenia.