Nawrocki gra na „starszego brata”, kumpla z osiedla. I może skończyć z ręką w Konfie
Karol Nawrocki zakłada, że twardy elektorat PiS tak czy inaczej zagłosuje na niego w obu turach wyborów, w związku z czym usilnie stara się zjednać sobie sympatię młodych ludzi (głównie młodych mężczyzn) głosujących na Konfederację. Chce ich zmobilizować do udziału w wyborach, a tym samym troszkę pomóc Sławomirowi Mentzenowi w pierwszej turze, licząc na wsparcie „konfederatów” w drugiej. Dlatego jego kampania wyborcza na obecnym etapie polega na tworzeniu wizerunku „starszego brata”, prawie że kumpla z osiedla.
„No co, na kolegę nie zagłosujesz?” – tak zdaje się mówić do młodych ludzi w małych miejscowościach, które odwiedza. To może być skuteczne, ale tylko pod warunkiem, że nie da się przyłapać na czymś, co dla młodego elektoratu prawicy i narodowców jest dyshonorem. Takim czymś mogłaby być, jak to nazywają politycy, „obyczajówka”, czyli po prostu zdrada małżeńska. Nawrocki, jego żona i dzieci to „piękna rodzina”. Jeśli okaże się, że jest inaczej, sondaże zaraz tąpną i „obywatelski kandydat” będzie musiał pożegnać się z pieniędzmi od PiS i z prezydenturą. Na razie Nawrocki zapewnia (np. w czasie spotkania w Ciechanowie), że żona jest z nim w pełni solidarna i będzie dezawuować pomówienia. Jednak na niewiele się to zda, dopóki nie wyłoży kawy na ławę i nie powie, z kim „spotykał się służbowo” w hotelowym apartamencie.
Sytuacja nie do pozazdroszczenia
„Kandydat obywatelski” chciałby, aby młodzi prawicowi wyborcy mówili o jego fizycznej krzepie, o treningach, o miłości do piłki nożnej i patriotyzmie. Sam podsuwa im te „zagadnienia” na spotkaniach wyborczych.