Kojarzycie Lublin? Miasto tak ważne, że jego symbolem jest brama KRAKOWSKA. Mogli ją chociaż nazwać Lubelsko-Krakowska dla zachowania pozorów, no ale trudno. W każdym razie przez tę bramę pewnego pięknego dnia przeszła nieszczęśliwa wdowa. Babeczka nie była jednak smutna, bo mąż jej był odwalił kitę. Takie rzeczy się zdarzają, szczególnie w Lublinie.
Wdowa się martwiła, bo pewien magnat próbował ją pozbawić majątku. Magnat wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z magnesem. No, chyba że chodzi o tendencję do przyklejania się do lodówki. Słowem, gość był tłusty jak grzebień na politechnice, a w dodatku obrzydliwie bogaty jak na magnata, czyli szlachcica, który żarł po osiemnastej, jak na bogacza przystało.
Gdyby diabli sądzili
Magnat, jako się rzekło, dysponował nieograniczonymi niemal funduszami. Postanowił więc podzielić się ich częścią ze składem sędziowskim, który miał zadecydować o przynależności majątku nieszczęsnej wdowy. Oczywiście hojność magnata była zupełnie niezwiązana z toczącym się sporem prawnym (mrug, mrug, dźwięk sypanych monet).
Waga i nominał argumentów sprawiły, że sędziowie orzekli jednogłośnie, iż majątek wdowy należy się magnatowi, a wdowa niech spada na rdest ostrokończysty, czyli taki polski bambus. Wdowa się oczywiście załamała, co jest jedną z dwóch standardowych reakcji na wyrok sądu w Polsce. Drugą jest przewracanie się w trumnie, bo większość uczestników spraw sądowych i tak nie doczeka ich rozstrzygnięcia.
Wbrew przyjętej tradycji wdowa nie poprzestała jednak na załamywaniu się oraz rąk. Zamiast tego podniosła larum, co jest ładniejszym określeniem na darcie dzioba. Krzyknęła: „Gdyby diabli sądzili, wydaliby sprawiedliwszy wyrok!