W felietonie „Przyszedł Trump do Rachonia”, opublikowanym niespełna trzy tygodnie przed wyborami w USA, pisałem: „Racjonalne podejście do sprawy wymaga, aby p. Trump przegrał. Zwycięstwo p. Harris nie jest pewne. Przeciętny Amerykanin ciągle jest antyfeministą i to może nadal ważyć”.
To mała satysfakcja, że ten czynnik był rzadko brany pod uwagę w przedwyborczych prognozach. Pisarz Jonathan Franzen okazał się mądry po szkodzie i rzekł: „Trump nie miałby szans, gdyby Harris była mężczyzną”.
Nie twierdzę, że płeć Harris była jedyną przyczyną porażki. Co więcej, rozmiar zwycięstwa Trumpa znacznie przewyższył to, co wykazywały sondaże. Czyżby niektórzy respondenci wstydzili się ujawnienia, że będą głosować na Trumpa?
Sprawa jest wszechstronnie analizowana na całym świecie (także w „Polityce”), ale pozwolę sobie na dodatkową uwagę. Jak w 1989 r. przekonywał G. Bush, Demokraci przyczyniają się do tego, że Amerykanie kupują japońskie samochody, a to grozi wzrostem bezrobocia. Podobny argument wytoczył Trump. Jeden i drugi jakby nie dostrzegli (lub celowo grali na ambicjach), że samochody zagraniczne, w szczególności japońskie, są produkowane w USA, co daje miejsca pracy. 35 lat temu Amerykanie nie nabrali się na ten numer, ale może to się teraz zmieniło.
Czytaj też: Trump zamiesza w Polsce? Czarnek chce tak jak on, prezes się waha. Sikorski już nie chce być zającem
Ameryka dla Amerykanów
Gdy trzy tygodnie temu stwierdziłem, że zwycięstwo Kamali Harris byłoby racjonalne, miałem na myśli europejski, w tym polski punkt widzenia.