Wieczorek narobił gaf i musi odejść. Kto za niego? Polskiej nauce należy się rekompensata
Z publikowanej na portalu X korespondencji premiera Tuska z wicemarszałkiem Sejmu i szefem Lewicy Włodzimierzem Czarzastym można wnosić, że dni Dariusza Wieczorka na stanowisku ministra nauki są już policzone. O przyczynach powiemy za chwilę, lecz niezależnie do nich (bo w szczegółach mogły być takie bądź inne) trzeba zauważyć, że nie ma w tym nic dziwnego i niespodziewanego.
Jedyną bowiem kompetencją Wieczorka do pełnienia tej funkcji jest partyjna przyjaźń z Czarzastym. Ani doświadczenie w zarządzaniu agencjami turystycznymi, ani piastowanie w latach 1998–2001 funkcji wiceprezydenta Szczecina nie mogły go przygotować do zarządzania tak specyficznym resortem, jakim jest nauka.
Lewica miała szansę
Dariusz Wieczorek nie miał dotąd ze szkolnictwem wyższym nic wspólnego, wobec czego jego ministrowanie z góry skazane było na niepowodzenie. Natomiast Czarzastemu zabrakło wyobraźni, by to zrozumieć. Lewica dostała wyjątkową szansę, aby się wykazać przed swoim inteligenckim elektoratem i szansę tę – z powodu niepoprawnego partyjniactwa – koncertowo zmarnowała. Czy teraz skorzysta z okazji, aby naprawić swój błąd, i rekomenduje kogoś doświadczonego i znającego resort?
Wątpię. Pewnie zacznie się poszukiwanie w partii „osoby z doktoratem”. Uprzedzam więc: żeby w ogóle mieć jakiekolwiek pojęcie o resorcie nauki, trzeba mieć za sobą co najmniej jedną kadencję w roli prodziekana, a i to byłoby bardzo mało. Doktorat czy habilitacja nie pomogą ani trochę. Tym bardziej legitymacja partyjna czy też członkostwo w klubie Lewicy.
Kiedy Jarosław Kaczyński spoliczkował środowisko akademickie, czyniąc ministrem połączonych resortów edukacji i nauki agresywnego fanatyka religijnego i zdumiewającego swą arogancją bufona, zdecydowanie, wraz z upadkiem rządów PiS, należała się mu jakaś moralna rekompensata.