Ludzie i style

Bajtle, beboki i bezdzietne lambadziary. Oto skąd się wzięły w Katowicach

Bebok Bebok Marek Maruszczak/AI / •
Beboki mają w życiu jeden cel – pisze Marek Maruszczak, autor książki „Głupie ptaki Polski. Przewodnik świadomego obserwatora”, humorystycznego profilu „Zwierzęta są głupie i rośliny też” i legend publikowanych na Polityka.pl.

Dawno temu, w czasach przedspodkowych, był sobie bebok. Na jego nieszczęście był nie tylko sobie, ale również w Katowicach. Dlaczego na nieszczęście? Ponieważ Katowice słynęły w tamtych czasach z wyjątkowo niegrzecznych dzieci, a wierzcie mi, to nie lada osiągnięcie.

Czytaj też: Książę jedzie po chwilówkę. Czyli skąd się wzięły gołębie na krakowskim rynku

Czym zajmował się bebok

Bajtle, czyli osoby z deficytem wieku po dolnoniemiecku, po prostu nie chciały zachowywać się jak należy. A to wpadały do szybu w kopalni, nie wiadomo po co i czemu, a to wyjadły surowe ziemniaki z piwnicy i napuchły jak pompony na górniczych czapkach, przyjmując również podobne kolory. Innym razem bawiły się w chowanego i umierały na zatrzaśnięcie w szafie, co kiepsko świadczy o nich, ale całkiem dobrze o jakości katowickiego przemysłu meblarskiego.

Słowem, były utrapieniem dla dorosłych na miarę cyklistów. Wszystkie te dzieci musiał ogarniać jeden bebok. Ze względu na ochronę danych osobowych nazwiemy go Leszek Pętelka. Leszek, jak wszystkie beboki, lubił ciszę i spokój. Pytacie, co w takim razie robił w Katowicach? Cóż, wszyscy czasami jesteśmy Leszkami. Był i już, a w dodatku musiał robić na trzy zmiany przy straszeniu dzieci.

Beboki mają w życiu jeden cel – ustrzec miniaturowych ludzi przed niebezpieczeństwem. Jeżeli będą musiały je przy okazji obić kijem albo zjeść, trudno, po to właśnie wymyślono musztardę. Problem w tym, że Leszek Pętelka był jeden, a bajtli cała masa. To jeszcze te czasy, kiedy w Polsce mnożyli się ludzie, a nie tylko przepisy podatkowe.

Ucieczka nad morze

Ze względu na to, że liczba bajtli na kilometr kwadratowy Katowic zdecydowanie przewyższała liczbę beboków, coraz częściej dochodziło do sytuacji z rodzaju kuriozalnych. Na przykład pewnego razu bebok Leszek zasiedział się w kopalni, gdzie musiał obtłuc małego amatora nielegalnego fedrowania. Wiadomo, że na przyjemnościach czas szybciej płynie. Kolejne spotkanie miał jednak umówione w szafie mamy czworga dzieci gdzieś hen w Nikiszowcu (historycznie brzydka dzielnica Katowic). Dzieci nie powinny włazić do szaf, a już szczególnie do szaf damskich, bo czekają tam na nie tekstylne odpowiedniki jabłka wiedzy z tej draki z Adamem i Ewą. Leszek w związku z napiętym harmonogramem zapomniał jednak o kąpieli i dziecko co prawda się zlękło, ale doniosło również o wydarzeniu tacie.

I teraz biedna matka czworga dzieci, szanowna – nazwijmy ją – Feliksa (ale na pewno nie Wałęsa), musiała wytłumaczyć mężowi, kim był ów półmetrowej wysokości, wąsaty, okopcony mężczyzna, który jak na złość odpowiadał rysopisem połowie górników na Śląsku. Skończyło się to tak, że bebok Pętelka musiał na jakiś czas uciekać nad morze, gdzie (na szczęście pod pseudonimem) okrutnie nabroił.

To jednak historia na inną okazję. Leszek po powrocie z wygnania uznał, że dłużej tak być nie może i trzeba wyrównać szanse. Katowice potrzebują więcej beboków. Alternatywą było zmniejszenie liczby bajtli, ale z tym poradzono sobie dopiero niedawno.

Czytaj też: Stópka Królowej Jadwigi. Rzecz o tym, jak wymyślono stopy procentowe

Deal z wiedźmą

Leszek wziął więc swój kij oraz worek na dzieci, po czym wsiadł do tramwaju i pojechał po radę do lokalnej wiedźmy. Na miejscu przedstawił czarownicy, jak się sprawy mają, i poprosił o wsparcie w postaci cudownego rozmnożenia beboków. Najlepiej po jednym na każde zagrożenie czyhające na najmłodszych mieszkańców Katowic.

Wiedźma pokiwała głową, zrzucając przy okazji nosem filiżankę z blatu i odrzekła: – Leszku, za tę akcję z płotem nad morzem pomogę ci w twoim problemie. Tylko musisz obiecać mi jedną rzecz. Dopilnujesz, żeby już nigdy żadne dzieci nie pętały się u mnie pod chatą, bo przeszkadzają mi w tańczeniu lambady.

Leszek przystał na takie warunki i od tej pory wiedźmy są w Polsce znane jako szczęśliwe i bezdzietne lambadziary. Czarownica również stanęła na wysokości zadania, chociaż trochę jej zajęło znalezienie właściwego czaru. Wiele lat później zesłała na pewnego katowickiego artystę to, co zsyłali bogowie, kiedy trzeba było pomalować sufit w kościele, czyli talent. Na skutek talentu powstały beboki do zadań specjalnych. Wincynt pilnuje Kościoła pod wezwaniem św. Anny, Ernest lodowiska, Kasia obstawia III Liceum ogólnokształcące, a przed Galerią Katowicką stanęły dwa beboki, dopasowując rozwiązanie do skali zagrożenia.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną