8 lat PiS w polityce zagranicznej. Nędza dyplomacji, Polska na światowych bezdrożach
W cyklu analiz „8 lat PiS” dziennikarze i publicyści „Polityki” opisują dwie kadencje rządów Prawa i Sprawiedliwości w najważniejszych obszarach życia publicznego. Spis wszystkich odcinków znajdziecie Państwo na końcu tego artykułu.
W ciągu ośmiu lat rządów PiS nasz kraj wszedł na bezdroża, na których nie wiadomo, jaki ma zamiar obrać kierunek: czy współbudować Unię Europejską, czy ją osłabiać i maszerować na Wschód. Wobec tragicznej agresji Rosji na Ukrainę społeczeństwo polskie (a w mniejszym stopniu także rząd) wiele dla obywateli ukraińskich zrobiło, jednak polityka i postawa rządu przez lata doprowadziły do zaprzepaszczenia całego blasku, jaki na arenie międzynarodowej dał Polsce znany niemal na całym świecie zryw „Solidarności”.
Oczywiście najważniejszym sojusznikiem Polski pozostają Stany Zjednoczone – jako filar NATO, a także ze względu na swoją pozycję w świecie. Rządzący PiS bardzo jednak stosunki z nimi zideologizował, po swojemu decydując się na jednostronną politykę w okresie prezydentury Donalda Trumpa. Ten poważny błąd skierował Polskę na rafy w stosunkach z USA od momentu zwycięstwa Joe Bidena. Sprawy potoczyłyby się źle, gdyby nie położenie geograficzne Polski i jej znaczenie dla wspomagania Ukrainy w obronie przed Rosją. PiS całkowicie lekceważy znaczenie, jakie prezydent Biden przywiązuje do demokracji w świecie, poszanowania prawa, wolności mediów. Wydaje mu się zapewne, że to tylko rodzaj jakiegoś frazeologicznego ozdobnika, a nie fundament polityki. Dlatego lekceważy ostrzeżenia i napomnienia USA pod swoim adresem. Nękanie firmy Warner Bros. Discovery, właściciela telewizji TVN, największego inwestora amerykańskiego w Polsce, zaszkodziło stosunkom dwustronnym.
Pytanie, co robił w tej sprawie minister spraw zagranicznych (podobnie można zapytać, co robił, kiedy rząd PiS forsował ustawę o IPN ze szkodą dla stosunków z Izraelem). Odpowiedź: pisowski minister spraw zagranicznych w Polsce nie tylko nie kreuje polityki zagranicznej, ale nawet jej nie prowadzi, a jedynie kieruje dyplomacją, czyli sumą działań wykonawczych dla polityki projektowanej przez ważniejsze gremia partyjne. Wytknąć też mu trzeba żałosną konferencję bliskowschodnią w Warszawie w lutym 2019 r., reklamowaną jako najważniejsze wydarzenie dyplomatyczne od szczytu NATO. Warszawa dała się tu użyć niewyważonemu projektowi Trumpa, manifestując bardzo jednostronne stanowisko wobec Bliskiego Wschodu.
Czytaj też: PiS karze Polonię za brak poparcia
Zagrożenie z Zachodu?
Kiedy Polska przystępowała do Unii Europejskiej, nie chodziło tylko o udział w jakimś nowym stowarzyszeniu, których pełno na świecie. Słusznie traktowano ten akt jako dziejowy, powrót do społeczności Zachodu, wyrwanie się z łap Rosji, drogę rozwoju cywilizacyjnego. Unia nieustannie się rozbudowuje i rozwija, zgodnie ze swym traktatowym celem: ever closer Union, coraz ściślejszej Unii. Pisowski rząd i nieformalny przywódca kraju publicznie głoszą, że ten cel im nie odpowiada, że Unia zdobywa coraz to nowe kompetencje, że „narzuca” Polsce rozwiązania, że – jak to ujął premier Morawiecki – „zagraża” nam federalizacja. Czy można takie oceny przyjąć za dopuszczalne w ramach dyskusji o przyszłości Europy? Życie pokazuje, że tak, czego dowodzi przykład negocjacji, które prowadziła Wielka Brytania w latach przed brexitem. Kiedy ówczesny premier David Cameron chciał raz na zawsze pokonać swoich eurosceptyków i dążył do referendum, zaczął domagać się ustępstw od partnerów unijnych, rozmaitych koncesji w ramach tzw. opt-outów, czyli zwolnienia z ogólnych norm. Chciał w ten sposób mieć kiełbasę wyborczą w referendum, spodziewając się błędnie wyniku „tak”. Jednym z tych opt-outów było właśnie żądanie odstępstwa od ever closer Union. Londyn pozostawałby w Unii, ale na innych zasadach. Partnerzy unijni na to żądanie przystali, choć biegu historii to nie zmieniło.
Dramatyczne pytanie dla Polski jest jednak inne. Dlaczego Kaczyński, nieformalny przywódca narodu, oraz premier z góry zakładają, że dążenie do budowania ściślejszej Unii jest dla Polski szkodliwe i nie leży w polskim interesie narodowym? Nawet Wielka Brytania, której udział w unijnym PKB wynosi 14 proc. (Polski jedynie 5 proc.) szuka dziś dróg powrotu, gdyż brexit okazał się porażką ekonomiczną. Nie ulega wątpliwości, że w polityce PiS nie chodzi o interes narodowy, lecz pospolity interes partyjny, konserwatywny i nacjonalistyczny. Wizja państw Unii działających w świecie w pojedynkę, osobno i na własny rachunek to niebezpieczna dla Polski wizja powtórki z historii. Europa narodów kilkakrotnie w niedawnej historii dowiodła swych tragicznych konsekwencji. Premier i nieformalny przywódca prezentują tę politykę jako politykę państwa, a nie mają do tego prawa, gdyż ich pogląd nie jest reprezentowany przez większość obywateli i partii politycznych, nie był rzetelnie przedyskutowany w żadnej ogólnonarodowej debacie.
Jarosław Kaczyński mówi publicznie, że „mamy wrogów na Wschodzie… (ale) z Zachodu płyną również zagrożenia związane z budową państwa europejskiego pod przywództwem Niemiec”. Jeden z ideologów PiS prof. Krasnodębski zasugerował, że jeśli politycy Unii będą krytykować nasz rząd, to wkrótce Polska „stanie przed koniecznością” takiego referendum jak Brytyjczycy. Premier i partyjni ideolodzy również publicznie twierdzą, że zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony Zachodu jest większe niż ze strony Wschodu. Jak minister spraw zagranicznych (sam będąc członkiem rządzącej partii) powinien zareagować na takie oświadczenia? Powinien natychmiast złożyć dymisję albo przynajmniej głośno i publicznie skrytykować Kaczyńskiego, Morawieckiego et consortes. Skoro np. minister Ziobro może publicznie krytykować politykę premiera, wyrażać niezgodę z nim, to dlaczego nie miałby tego robić Rau? Po prostu dlatego, że w istocie polskiej polityki zagranicznej nie prowadzi albo pochwala szkodliwą. Tezy jego wygłaszanego w Sejmie exposé nie mają wiele wspólnego z realnie prowadzonymi przez rząd działaniami. W bardzo niedawnym czasie wyszło to na jaw nawet w sprawach polityki migracyjnej, niejasnej i korupcyjnej, sprzecznej z głoszonymi hasłami, która wzbudziła zaniepokojenie naszych partnerów.
Czytaj też: Afera wizowa uderza w kampanię PiS. Straszą i zapraszają
Łamanie praworządności
Kolejne pytanie dotyczy łamania praworządności w Polsce i tego, co w tej sprawie mówi minister spraw zagranicznych i podlegli mu dyplomaci za granicą. Przecież Unia Europejska jako wspólnota wartości ma skupiać państwa demokratyczne: jest to podstawą jej tożsamości, wspólnym mianownikiem efektywnego działania unijnego rynku wewnętrznego i unijnych polityk. Na początku tego roku Komisja Europejska wniosła do Trybunału Sprawiedliwości kolejną skargę w stosunku do Polski, dotyczącą naruszenia fundamentów Unii jako wspólnoty prawa: zasady autonomii prawa unijnego, jego pierwszeństwa i skuteczności w krajowych porządkach prawnych, jednolitego stosowania prawa Unii, wiążącego charakteru orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości. Zasady te są świadomie i konsekwentnie naruszane przez reżim Kaczyńskiego. I jeszcze retoryczne pytanie: rezygnacja z tak potrzebnych Polsce funduszów KPO to polityka krajowa czy zagraniczna?
W Unii Europejskiej polityka zagraniczna i wewnętrzna zbiegają się i są od siebie współzależne. W realizacji polityk sektorowych, resortowych potrzebne są dyskusje w poszczególnych krajach członkowskich Unii, znajomość ich polityki – energetycznej, rolnej, imigracyjnej, każdej – tego wymaga przekonywanie ich do polskiego stanowiska, budowanie potrzebnych koalicji wewnątrz Unii. Powiedzmy, że Polsce potrzeba – przykład abstrakcyjny – większej kwoty na produkcję cukru. Jeśli zabiega o to urzędnik z ministerstwa rolnictwa, który ma swoją sieć kontaktów, powinien dokładnie znać sprawy, wiedzieć, kto co mówił przedtem, wiedzieć, do kogo zadzwonić najpierw itd. – może coś zdziałać. Jeśli zadanie zlecone jest dyplomatom na placówkach, którzy o cukrze nie mają pojęcia, bo z natury rzeczy nie mogą być specjalistami w sprawach sektorowych, to ich dyskusje z fachowcami na miejscu i przekonywanie do polskich racji muszą być ułomne. Z drugiej strony nie sposób nie wykorzystywać posiadania sieci ambasad, bo przecież ambasady służą do promocji naszych spraw za granicą, powinny wspomagać zabiegi polityczne w instytucjach unijnych.
Czytaj też: KPO samo zło, czyli jak PiS wypycha nas z Unii
Nędza dyplomacji
Polska od czasu międzynarodowego uznania niepodległości Ukrainy wspierała naszego sąsiada. Wsparcie to nabrało ogromnego znaczenia od napaści Rosji na Ukrainę – dostawy broni i przyjęcie masy uchodźców pozyskały nie tyle rządowi, co głównie społeczeństwu polskiemu szacunek i uznanie w świecie. Rząd słusznie głosił oczywistą tezę, że Ukraina walczy nie tylko o swoje bezpieczeństwo, ale i o bezpieczeństwo Polski. Polityka ta nagle załamała się z powodu trudności, na jakie – w warunkach wojennych - natrafił eksport ukraińskiego zboża na rynki zagraniczne. Interesy w tej sprawie są tu rzeczywiście sprzeczne, ale czy Ukraina, która walczy i krwawi, nie zasługuje na szczególne wysiłki ze strony Polski? Przez ponad rok eksport zboża nie budził protestów, dopiero przed wyborami stał się kwestią palącą. Dlaczego? Doszło do szokującej wymiany zdań po obu stronach; z trybuny ONZ sam prezydent Zełenski powiedział, że sprawa zbożowa przybrała postać thrillera, w którym „niektórzy pomagają przygotowywać scenę dla moskiewskiego aktora”, i wyraźnie dał do zrozumienia, że owi „niektórzy” to m.in. Polska, która wbrew decyzji Unii Europejskiej zamknęła swoje granice dla ukraińskiego eksportu.
Czytaj też: Polska staje się dla Ukrainy kłopotliwym sojusznikiem
Bardzo surową ocenę tej polityki wystawił niespodziewanie poprzedni pisowski minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz, mówiąc, że „prowadzimy taką politykę hien i szakali. Przychodzi na myśl szmalcownictwo polityczne, w jakie się wpiszemy być może niedługo”. I słusznie ocenił, że „doraźne interesy na krwawiącym państwie przynoszą tragiczne skutki”. Problem ten grozi zaprzepaszczeniem pozycji i osiągnięć, jakie Polska zdobyła w świecie na tym polu. Obciąża to rząd i bezpośrednio też ministra spraw zagranicznych, gdyż problem był jednak znany od dawna, a nie widać planu ani wysiłków, jakie rządzący powinni byli podejmować dla rozwiązania tej rzeczywiście trudnej sprawy. W dużo mniejszej skali i nie tak tragiczny, choć podobny problem, wystąpił w sporze z sąsiednimi Czechami w sprawie Turowa. Nie rozbrojono na czas konfliktu z ważnym i przyjaznym sąsiadem, choć tak bardzo PiS się chwali polityką sąsiedztwa w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie – jak podkreśla – ukształtowała się nasza narodowa tożsamość.
Groźna i szokująca jest antyniemiecka retoryka rządu i nieformalnego przywódcy kraju, przeciwko której minister spraw zagranicznych publicznie się nie wypowiada, choć powinien. Trudno sobie wyobrazić, jak w tych warunkach wygląda polska dyplomacja w stosunkach z Niemcami, naszym najważniejszym partnerem gospodarczym, sojusznikiem, który przekazał choćby własne systemy obronne Patriot na nasze terytorium, choć spotkał się z lekceważącym przyjęciem. Trzeba podziwiać cierpliwość i spokój naszych niemieckich sąsiadów, którzy nie odpłacają pięknym za nadobne. W pewnym stopniu dotyczy to też stosunków z Francją, której zabiegi o ściślejszą politykę unijną PiS krytykuje.
Trudno w krótkim artykule odnieść się do polityki wobec całego świata, w tym Chin, Indii, Japonii, Afryki i całej Ameryki Łacińskiej. Zająłem się najważniejszymi dla Polski sprawami i obszarami. Na koniec wspomnę o dyplomacji publicznej, czyli w uproszczeniu promowaniu polskich osiągnięć w obszarze filmu i literatury, polskich wybitnych osobistości dla kształtowania pozytywnego wizerunku kraju za granicą. PiS całkowicie zideologizował i tak słabą dyplomację publiczną na swoją zaściankową, wsteczną i pseudotradycyjną modłę. Jeśli czołowi politycy PiS obrażają publicznie takie postaci kultury, jak noblistka Olga Tokarczuk czy reżyserka Agnieszka Holland, to ciekawe, co mówią na ten temat pisowscy ambasadorzy za granicą i jakie tam postacie promują. Smutne to wszystko.
Spis treści:
• Martyna Bunda: 8 lat złej zmiany dla kobiet. PiS upokarzał bez znieczulenia
• Bartek Chaciński: 8 lat w kulturze. Dwa oblicza ministra Glińskiego
• Joanna Cieśla: 8 lat w edukacji. Demolka i cała wstecz!
• Adam Grzeszak: 8 lat w energetyce. Drogo i ciemno. Sypiemy się
• Jan Hartman: 8 lat w mediach. „Era Kurskiego” trwa
• Marek Ostrowski: 8 lat w polityce zagranicznej. Nędza dyplomacji
• Joanna Podgórska: 8 lat piekła dla LGBT+. Sięgnęliśmy homofobicznego dna
• Ewa Siedlecka: 8 lat PiS, czyli „wrogie przejęcie”. Nie jesteśmy państwem prawa
• Adam Szostkiewicz: 8 lat dla Kościoła. Sojusz, który grozi katastrofą
• Marek Świerczyński: 8 lat w wojsku. Od Macierewicza do lawiny zakupów
• Joanna Solska: 8 lat w gospodarce. Hamujemy, PKP maleje
• Joanna Solska: 8 lat w ochronie zdrowia. Pacjencie, płać składki i lecz się prywatnie
• Agnieszka Sowa: 8 lat złej zmiany dla zwierząt
• Jędrzej Winiecki: 8 lat złej zmiany dla przyrody