Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

8 lat PiS w kulturze. Minister Gliński i jego dwa oblicza. Jest rekordzistą wszech czasów

Piotr Gliński w Muzeum Kornela Makuszyńskiego, 5 kwietnia 2023 r. Piotr Gliński w Muzeum Kornela Makuszyńskiego, 5 kwietnia 2023 r. Marcin Szkodziński / Forum
W drugiej kadencji resort Piotra Glińskiego rozdzielał fundusze sprawnie – bardziej z naciskiem na historię niż przyszłość, bardziej na tożsamość niż na codzienność. Pozostawał blisko artystycznych instytucji, ale w dystansie do samych artystów.

W cyklu analiz „8 lat PiS” dziennikarze i publicyści „Polityki” opisują dwie kadencje rządów Prawa i Sprawiedliwości w najważniejszych obszarach życia publicznego. Spis wszystkich odcinków znajdziecie Państwo na końcu tego artykułu.

Jeśli poprzednio ministrem kultury zostawało się często z politycznego przypadku, a sam resort traktowany bywał jako drugorzędny, PiS zrobił z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego urząd kluczowy – realizujący żelazny program polityki kulturalnej. Z ciągle niespełnioną misją „wymiany elit”, refrenem ostatnich ośmiu lat, oraz ciągle pokutującą w ministerialnych korytarzach mrzonką o wielkim patriotycznym kinie w hollywoodzkim stylu, która – napędzana milionowymi dotacjami, wtłaczanymi w przemysł filmowy jak w czarną dziurę – wciąż jednak nie przyniosła sukcesu na miarę marzeń. Ostatnio wielkie fundusze poszły tym kluczem na „Raport Pileckiego”, film z trudem dobijający do 100 tys. po trzech tygodniach kinowej dystrybucji – mniej więcej taki wynik zyskał filmowy „Smoleńsk”, uznawany dziś za symbol klęski. „Zielona granica” Agnieszki Holland przeskoczyła ten wynik w jeden weekend.

Kończący niebawem drugą kadencję Piotr Gliński stał się jednak przy tym polskim rekordzistą wszech czasów na tym urzędzie. Jego rządy okazały się też rekordowe w tempie przejmowania kontroli nad instytucjami kultury. Lista „współprowadzonych” (co oznacza współfinansowanie, a zarazem kontrolę przez ministerstwo) placówek znacznie się wydłużyła. Ministra – w randze wicepremiera – poza słabością do centralizmu wyróżniała sprawczość w zwiększaniu nakładów na kulturę (przeskoczył swoich poprzedników) i większa niż dotąd arbitralność w ich wydawaniu. „Realizujemy te rzeczy, które uważamy, że są bardziej wartościowe i bardziej istotne dla nas” – jasno opisywał w niedawnym wywiadzie dla Radia Zet.

Dobrze to oddaje politykę resortu, która skutki miewała jednak ponure. Przed czterema laty opisywaliśmy precyzję, z jaką ministerstwo dokonało nowego podziału środowiska na swoich i obcych, lepszych i gorszych. Pierwsze interwencje ministra spotkały się z oskarżeniami o działania cenzorskie. W rzeczywistości wydają się dziś raczej demonstracją siły, być może próbą zastraszania, a w niektórych wypadkach (jak sprawa „Klątwy” Olivera Frljicia i późniejszego festiwalu Malta z udziałem chorwackiego twórcy) prostą zapowiedzią odbieranych dotacji.

W drugiej kadencji PiS Gliński okrzepł jako urzędnik państwowy, a przy tym okazał się bohaterem tragicznym – wiele zawdzięczały mu bowiem korytarze i mury instytucji kultury, nierzadko zapomnianych i peryferyjnych (które – to warto odnotować – potrafił dostrzec i przygarnąć), ale te nie potrafiły się odwdzięczyć za dotacje. Olbrzymia część środowiska artystycznego pozostała jednak w głębokiej niewdzięczności – ministerialna polityka, choć szczodra, poległa bowiem na kilku kluczowych odcinkach. Najlepszym świadectwem tych mających dwa oblicza działań okazało się w ostatnich tygodniach Muzeum Historii Polski: rzutem na taśmę przed wyborami udało się otworzyć planowaną i przygotowywaną od 17 lat placówkę, ale bez wystawy stałej – jedynie z ekspozycją tymczasową. Forma przebiła więc treść.

Pańska ręka

W drugą kadencję ministerstwo wchodziło z Noblem dla Olgi Tokarczuk. Trudno o lepszy impuls, ale trudno też sobie wyobrazić, by ministerstwo potrafiło ten fakt godnie wykorzystać promocyjnie. „Dobrze by było, żeby była rozsądną polską pisarką, która by rozumiała polskie społeczeństwo i polską wspólnotę” – wyrażał się o laureatce minister jeszcze przed Noblem (w rozmowie z serwisem 300Polityka), podczas gdy podległy mu Instytut Książki przesuwał akcenty ze wspierania tłumaczeń Tokarczuk na przekłady Bronisława Wildsteina (tu na świecie nie wyszło). Polska memosfera reagowała więc na wydarzenie z rozbawieniem – zdjęciem ministra Glińskiego ze skrzywioną miną i podpisem „Kiedy masz tyle zmartwień i dokładają ci jeszcze Nobla dla Tokarczuk”.

Gliński, który wcześniej przyznawał, że żadnej z książek Tokarczuk nie udało mu się skończyć, nagrodę przyjął gratulacjami, ale i żartem (lub ironią, bo i tę mógł sygnalizować zapis) – zobowiązał się na Twitterze „powrócić do niedokończonych wcześniej lektur noblistki”, dodając jednak przymrużone oko na końcu wpisu.

Ta ironia wracała w komentarzach Glińskiego, który w nową kadencję wkraczał wyraźnie pewniejszy. Ale też ostrożniejszy. Z pewnością zapamiętał, jak wybuczała go publiczność w Filharmonii Narodowej w początkach pierwszej kadencji, a później – jak skarciła rodzina Pileckiego po tym, jak „świadkował” na rekonstrukcji (sic!) ślubu rotmistrza. Rzadziej wystawiał się na bezpośredni kontakt z publicznością, skuteczniej unikał kontrowersji.

Nauczył się też korzystać z okazji, by w strategicznych momentach nie wychodzić przed szereg – podczas niedawnej rządowej nagonki na wspomnianą „Zieloną granicę” oddał pole do snucia hitlerowskich analogii ministrowi Ziobrze i prezydentowi Dudzie. Choć niedługo wcześniej – w 2021 r. – sam nawiązał do nazistowskiej koncepcji „sztuki zdegenerowanej”, krytykując film „Wesele” Wojciecha Smarzowskiego. Gdy jednak małopolskie struktury PiS ostro atakowały krakowski Teatr Słowackiego (domagając się w konsekwencji odebrania Krzysztofowi Głuchowskiemu funkcji dyrektora) za „Dziady” w antyrządowej interpretacji Mai Kleczewskiej, Gliński wyrażał jedynie zaniepokojenie „przekraczaniem granic akceptowalnej kontrowersji”.

W jednym ze swoich ostatnich felietonów na naszych łamach Ludwik Stomma opisywał jako symboliczną scenkę ze „Szkła kontaktowego”: „Gliński wręcza dyplomy nowo mianowanym dyrektorom muzeów. Podchodzi do stolika z certyfikatami i nagle mówi: »Co do jednego się rozmyśliłem«. A po chwili: »To oczywiście żart«. Żart żartem. Dobry, stary tyrański żart z jednocześnie ukrytą pogróżką. – W każdej chwili mogę się naprawdę rozmyślić. Zakonotujcie to sobie dobrze, kto tu jest paniskiem, i wyciągnijcie wnioski”.

Z upływem lat pojawiły się jednak problemy już nie z tymi twórcami, których ministerstwo wspierać by nie chciało (jak Smarzowski czy Holland), ale z tymi, których działania popierało z dużą mocą. Wspomniany „Raport Pileckiego” – flagowy film nurtu historycznego – powstawał w atmosferze skandalu. Po pierwszym zamkniętym pokazie (w którym wzięli udział m.in. przedstawiciele PISF, TVP i ministerstwa) odsunięto bowiem od tego projektu jego pierwotnego wykonawcę Leszka Wosiewicza, po czym zastąpił go na reżyserskim stołku Krzysztof Łukaszewicz. Z kolei w 2021 r. na uroczystej premierze „Śmierci Zygielbojma” – strategicznej i podobnie jak „Raport...” wspieranej przez Polską Fundację Narodową – reżyser Ryszard Brylski „zarzucił władzy manipulacje i kłamstwa, a ministrowi Glińskiemu bezprawne przypisywanie sobie roli pomysłodawcy dzieła, które zdaniem reżysera zostało zdegradowane do kategorii kina rządowej propagandy” (jak to opisywał na naszych łamach Janusz Wróblewski).

Druga fala zmian

Być może właśnie ze względu na te wewnętrzne tarcia system przejętych w pierwszej kadencji instytucji podległych ministrowi wymagał korekt. W drugiej kolejce zmian z puli MKiDN wypadł – i wrócił do MSZ jako ambasador w Słowenii – dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza Krzysztof Olendzki. Jako szef IAM utrzymał dużą część zespołu po usuniętym siłowo – i bezprawnie, jak orzekł sąd – Pawle Potoroczynie, mając niezłą opinię także po liberalno-lewicowej stronie. Kierownictwo w Instytucie, który zajmuje się promocją polskiej kultury na arenie międzynarodowej, przejęła po nim przeniesiona z mediów narodowych (była szefową TVP Kultura za prezesury Jacka Kurskiego) Barbara Schabowska.

Podobnie zaskakujące było odwołanie Dariusza Wieromiejczyka z funkcji szefa FINA, molocha powstałego za rządów PiS z połączenia dwóch instytucji: Narodowego Instytutu Audiowizualnego i Filmoteki Narodowej. Odejście Wieromiejczyka – opisywanego przez „Gazetę Wyborczą” jako „oświeconego konserwatysty” – przyspieszyło rozpad załogi, odebrało znaczenie instytucji i zmarnowało dużą część planów cyfryzacyjnych założyciela NinA Michała Merczyńskiego. Wieromiejczyka zastąpił Robert Kaczmarek, konserwatysta nieco twardszy – jedną z jego pierwszych decyzji było odwołanie zimą 2021 r. cyklu filmowego o tematyce kobiecej przygotowanego przez Fundację HER Docs. Organizatorki przegrały później kolejne konkursy dotacyjne ministerstwa i PISF na swój główny festiwal HER Docs, za to dostały wsparcie od miasta Warszawy. Stolica wzięła już wcześniej pod budżetowe skrzydła jeden z cenniejszych pomysłów NInA, stronę Dwutygodnik.com, dziś czołowe kulturalne medium w kraju.

Ministerstwo nie przedłużyło też dyrektorskiego kontraktu szefowej warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej „Zamek Ujazdowski” Małgorzacie Ludwisiak, powołując na jej miejsce – z początkiem 2020 r. – Piotra Bernatowicza. W ten sposób placówka zdryfowała z progresywnego programu skupionego na trosce o przyszłość planety, ekologię i przyglądaniu się sztuce młodego pokolenia w kierunku wręcz przeciwnym – stała się bastionem konserwatyzmu, owszem, zaangażowanym politycznie, ale krytykowanym za wspieranie ekstremistów (na skutek presji zewnętrznej odwołano w ostatniej chwili przyjazd oskarżanej o neofaszystowskie sympatie węgierskiej grupy Hungarica, która miała uświetnić... obchody stulecia Bitwy Warszawskiej).

Na tym się jednak nie skończyła ofensywa wicepremiera w galeriach. W 2021 r. Gliński nie przedłużył współpracy z szefową warszawskiej Zachęty Hanną Wróblewską, choć jeszcze rok wcześniej w rozmowie z Robertem Mazurkiem chwalił sobie tę współpracę i utrzymywał, że jest częstym gościem w galerii. Następcą prowadzącej Zachętę przez 11 lat Wróblewskiej okazał się Janusz Janowski, dotychczasowy prezes Związku Polskich Artystów Plastyków. Trudno to rozumieć inaczej niż jako przyjacielski gest ministerstwa wobec stowarzyszeń twórczych – w różnych dziedzinach często będących na marginesie głównej debaty o sztuce, ale gwarantujących zwykle bardziej tradycyjne, konserwatywne spojrzenie na tę debatę. Z mniejszym zdziwieniem – ale podobnie jak poprzednie decyzje również z protestami środowiska – spotkało się oddanie trzeciej z kluczowych placówek prezentujących sztukę współczesną, łódzkiego Muzeum Sztuki, malarzowi Andrzejowi Biernackiemu (koniec 2022 r.). Obie te przeformatowane placówki postawiły – jak opisywał to u nas Piotr Sarzyński – na sztukę staroświecko-akademicką. Ku rozgoryczeniu środowiska sztuk wizualnych – akurat ponadprzeciętnie progresywnego. Pozostało Muzeum Sztuki Nowoczesnej, którego prowadzenie wicepremier oddał w całości w ręce warszawskiego ratusza.

I w tej dziedzinie nie obyło się jednak bez korekty własnych nominacji. Minister – jak głosił oficjalny komunikat – „przyjął rezygnację” prof. Jerzego Miziołka po ledwie roku, odkąd ten ostatni objął dyrekcję w Muzeum Narodowym w Warszawie (minister powołał go bez konkursu). Można to uznać za rzadki przykład wycofania się przez Glińskiego ze złej decyzji – gdyby nie to, że za rezygnacją Miziołka stała nie tylko frontalna krytyka jego posunięć (w tym pomysł likwidacji Galerii Sztuki Polskiej XX i XXI w.) przez środowisko, ale też polityka kadrowa i konflikt z działającym w muzeum związkiem zawodowym NSZZ „Solidarność”.

Cuda i codzienność

Za największe dziedzictwo panowania Glińskiego w resorcie kultury Aleksandra Żelazińska uznała na naszych łamach „cudowne rozmnożenie instytutów”. Tendencja ta, związana głównie zresztą z obszarem dziedzictwa i myślą narodową, rozpoczęła się już wcześniej, ale nasiliła w drugiej kadencji. Powołane zostały m.in. Panteon Górnośląski w Katowicach oraz Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego. Minister Gliński sprawował zresztą nadzór nad niesławnym Funduszem Patriotycznym, z którego 1,7 mln zł dostała Straż Narodowa na program „Bezpieczeństwo i profesjonalizm w trakcie organizacji i przebiegu wydarzeń patriotycznych i religijnych – warunkiem koniecznym w utrwalaniu tożsamości kulturowej”. W praktyce przykładem tego wnioskowanego bezpieczeństwa i profesjonalizmu okazała się wkrótce dość skuteczna próba zagłuszania przez Roberta Bąkiewicza, lidera Straży, przemówienia uczestniczki powstania warszawskiego Wandy Traczyk-Stawskiej podczas manifestacji poparcia dla obecności Polski w UE.

Ciekawym przykładem dublowania instytucji był też Instytut Literatury, powołany w 2019 r., z siedzibą w Krakowie, czyli tym samym mieście, gdzie działa już kontrolowany przez ministerstwo Instytut Książki. Nowa instytucja otrzymała roczny budżet w wysokości 6 mln zł, zajmuje się publikacją kwartalnika literackiego „Nowy Napis. Liryka, Epika, Dramat” i rozdziela pieniądze dla dość niszowych wydawców.

Jednym z priorytetów tej kadencji – w dużej mierze pandemicznej, towarzyszącej trudnym dla kultury miesiącom zamrożenia placówek – było stworzenie „sieci nowoczesnych muzeów”. Znalazły się wśród nich m.in. ukończone projekty Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego w Świątyni Opatrzności Bożej czy Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. A wreszcie wspomniane na wstępie, odziedziczone jeszcze po poprzednikach Muzeum Historii Polski.

W drugiej kadencji ministerstwo koncentrowało się z wymiernym skutkiem na efekcie skali – to dotyczy również obchodów 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej (z których ostatecznie niewiele zostało w zbiorowej pamięci) – bezskutecznie próbując jednak zająć się codziennością artystów. A ta, wobec pandemicznych realiów, okazała się kluczowa.

Ogłoszony błyskawicznie konkursowy program ministerialnego wsparcia „Kultura w sieci” – z niezbyt imponującą sumą 80 mln zł – zaowocował grantozą, strumieniem wniosków na przedsięwzięcia mało znaczące, często wymyślane na kolanie. Ze skrajności w skrajność resort poszedł, ogłaszając wart 400 mln zł Fundusz Wsparcia Kultury – ten miał z kolei rekompensować zaangażowanym w kulturę podmiotom pandemiczne straty, co do zasady wydawał się słuszny, ale został zmiażdżony z obu stron. Ta opozycyjna wytykała Glińskiemu nieproporcjonalnie duże wsparcie sfery rozrywkowej (braciom Golec przyznano 1,9 mln zł rekompensaty, Beacie Kozidrak 750 tys. zł, grupie Bayer Full 550 tys., niewiele mniej discopolowej konkurencji z formacji Weekend – to były sumy wsparcia przebijające pomoc dla wielu teatrów), a ta prorządowa – choćby wartą 1,8 mln zł pomoc teatrom Krystyny Jandy. To była jedna z największych wizerunkowych katastrof podczas dwóch kadencji Glińskiego w Ministerstwie Kultury – sojusznicza Solidarna Polska głosowała w Sejmie przeciwko temu programowi razem z opozycją. Sam wicepremier zresztą, półżartem, określił FWK, kojarzący znane nazwiska i wielkie sumy, mianem „wizerunkowego seppuku”.

Tymczasem wydaje się, że największe rzeczywiste winy resortu w ostatnich czterech latach leżały jeszcze gdzie indziej. Minister obiecywał szybką pracę nad projektem Ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego, regulującej oczekiwaną przez środowisko od lat sprawę świadczeń socjalnych i ważnej – co sam podkreślał – dla ogółu pracowników sektora. Nie tylko tych najbardziej popularnych. Od początku 2022 r. wypracowany ze środowiskiem projekt – który proponuje mechanizm finansowania świadczeń z poszerzonej opłaty reprograficznej – tkwi w Sejmie i po długim etapie konsultacji nic nie wskazuje na to, by miał zostać uchwalony w tej kadencji.

Co więcej, nie udało się nawet poszerzyć – co leży w gestii rządu – listy czystych nośników o smartfony i tablety. A trudne pandemiczne warunki, a potem zagrożenia związane choćby z rozwojem sztucznej inteligencji, wyostrzyły świadomość artystów w tej sferze. Szerokie wsparcie środowiska kulturalnego ma też implementacja przyjętej przez UE Dyrektywy w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym – pomysłu, który na naszym kontynencie ma rekompensować autorom i wydawcom (także prasy) masowe nieodpłatne wykorzystywanie ich twórczości w internecie. Polska jest wśród krajów, które jej nie wprowadziły, co wydaje się kolejną oznaką słabości MKiDN w obronie praw polskich twórców w starciu z cyfrowymi koncernami. Z tą sprawczością nie jest więc tak dobrze, jakby się wydawało.

Trudne stosunki

Działania ministerstwa w ostatnich czterech latach przekonują po raz kolejny, że w kulturę rozumianą jako instytucje, ściany z betonu i programy o dumnych nazwach można wtłoczyć dowolne sumy pieniędzy, a mimo to nie uzyskać spodziewanego skutku jakościowego. Część problemów wicepremiera Glińskiego związana jest na pewno, jak w dużej części ministerstw, z brakiem soft power. Dialog z wieloma prominentnymi postaciami świata polskiej kultury utrudniają ministrowi wcześniejsze działania i wypowiedzi. Widać tu coraz głębsze wyobcowanie tego urzędu. Współpraca z niezależną prasą też wydaje się trudna. W naszym przypadku wicepremier tradycyjnie nie odpowiada na zaproszenia na galę Paszportów POLITYKI, a roboczy kontakt z reprezentującą go dyrektorką Centrum Informacyjnego MKDiN Anną Pawłowską-Pojawą (zwykle w wypadku takiego stanowiska stały i kluczowy) ogranicza się do nadsyłanych pod adresem redakcji wniosków z żądaniami sprostowań. Okazjonalnie towarzyszy im element polemiczny – krytyka poczynań pisma albo podsumowanie pracy ministerstwa. W jednym z listów Pawłowska-Pojawa oceniła nawet stan całej dziedziny: „kultura w Polsce ma się stosunkowo dobrze”.

Można się nawet pod tym określeniem podpisać, uzupełniając jednak, że stosunki między ministerstwem a ludźmi kultury są przy tym dalekie od dobrych.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną