Nieczysta gra urlopami. Nawrocki rzuca wyzwanie konkurentom. Dlaczego taki szantaż działa?
Niezależny kandydat PiS (bo chyba tak należy określić paradoksalny status Karola Nawrockiego) rzucił wyzwanie swoim konkurentom. Zadeklarował, że na czas oficjalnej kampanii wyborczej, która potrwa najpewniej 70–80 dni roboczych, weźmie urlop „w imię transparencji”, jednocześnie wzywając do tego samego swoich konkurentów.
Bingo! Rafał Trzaskowski i Szymon Hołownia przyparci do muru nie mają wyjścia i również muszą wziąć urlopy. Będą więc tańczyć, jak im Karol Nawrocki zagra. Taki jest plan. Ten szantaż moralny opiera się na dość rozsądnym założeniu, że w powszechnym odczuciu osoba prowadząca intensywną kampanię wyborczą z braku czasu nie może jednocześnie rzetelnie wykonywać swoich obowiązków służbowych i pracowniczych. Jeśli więc nie bierze urlopu, to niejako wyłudza swoją pensję i w dodatku korzysta z przywilejów nienależnych zwykłym ludziom.
Poważni szefowie tak nie robią
Faktem jest, że ludzie tak myślą. Tylko że nie do końca i w każdym przypadku takie myślenie jest słuszne. Zależy to bowiem od tego, jaką pracę wykonuje i jakie stanowisko piastuje ów potencjalnie zaniedbujący pracę zawodową kandydat. I Karol Nawrocki bardzo dobrze to wie. Jego żądanie jest nieuczciwe i skwitować je można co najwyżej wzruszeniem ramion. Rafał Trzaskowski, atakowany w podobny sposób również przez radnych Warszawy z klubów PiS, Lewicy i Miasto Jest Nasze, odpowiada, że w czasie kampanii będzie wypełniał obowiązki prezydenta, a gdy w jakichś dniach będzie to niemożliwe, to będzie brał urlop. Można dodać, że kampania jest długa i nie każdemu starczyłoby dni niewykorzystanego urlopu, aby ją odbyć w całości podczas urlopu. Skoro pan Nawrocki, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, akurat ma tak dużo urlopu, to proszę bardzo – niech z niego korzysta. Tylko niech zważy na to, że opuszczanie ważnego stanowiska pracy na trzy miesiące jest bardzo nie fair w stosunku do własnej instytucji i całego społeczeństwa. Gdyby posłowie wiedzieli, że jego poczucie odpowiedzialności jest tak swoiste, że byłby gotów na cały kwartał wyjść z IPN – choćby na należny mu urlop – to pewnie nie wybraliby go na to stanowisko. Bo po prostu szefowie poważnych instytucji tak nie robią.
Doprawdy trudno sobie wyobrazić, aby Rafał Trzaskowski, prezydent stolicy, powiedział radnym, urzędnikom i warszawiakom „Bye, bye, ja teraz idę na trzymiesięczny urlop – bawcie się dobrze”. Nawet gdyby prezydent miał prawne możliwości, aby tak zrobić, to byłby to skandal. Natomiast w przypadku Szymona Hołowni, który jest marszałkiem Sejmu, urlopowanie się jest po prostu niemożliwe. Bo to tak, jak gdyby samo państwo szło sobie na urlop. Marszałek Sejmu, podobnie jak prezydent czy premier, nigdy nie są na urlopie, a jedynie mogą nie pojawiać się w swoich biurach. Gdyby nagłe obowiązki ich wezwały, muszą natychmiast wracać. W przypadku marszałka Hołowni takim zwyczajowym okresem odpoczynku jest sierpień, kiedy posłowie są na urlopach. Ale gdyby w środku kanikuły upadł rząd, to przecież marszałek nie powie: „proszę mi nie zawracać głowy, bo jestem na urlopie”. Pojęcie urlopu w przypadku najwyższych rangą polityków jest dość względne. Jeśli nawet nie jest to tak bardzo widoczne w kodeksie pracy, to z pewnością stałoby się widoczne, gdyby sprawę tę musiał interpretować któryś z sądów. Nie trzeba jednakże do tego sędziowskiej głowy – wystarczy zdrowy rozsądek.
„Przykuty do biurka” jest tylko Nawrocki
Każdy z trzech najważniejszych kandydatów: Nawrocki, Trzaskowski i Hołownia, jest w innej sytuacji formalnej i zawodowej, lecz wszystkich łączy to, że piastują funkcje szefów instytucji w pełni niezależnych, czyli sami nie mają już nad sobą szefów. Wszyscy są też powołani na swoje stanowiska w trybie politycznym, obejmującym procedurę wyborczą (wybory powszechne lub sejmowe). Wykonywanie pracy na takich stanowiskach bardzo różni się od zwykłego świadczenia pracy w oparciu o kodeks pracy. Ich czas pracy jest nienormowany i sami decydują, kiedy i ile pracują. Mają do wykonania zadania wynikające z przepisów prawa oraz własnych deklaracji. Nie obowiązuje ich harmonogram godzinowy, a swoje obowiązki mogą wykonywać zarówno w siedzibie, jak i poza siedzibą zakładu pracy. Z całej trójki najbardziej „przykuty do biurka” jest akurat Karol Nawrocki, bo jego rolą jest wyłącznie zarządzanie konkretną instytucją, czyli zespołem pracowników umiejscowionych w kilkunastu budynkach. Natomiast marszałek Sejmu i prezydent miasta to zawodowi politycy. Owszem, są też urzędnikami zarządzającymi instytucjami (Trzaskowski warszawskim ratuszem, a Hołownia Sejmem), ale ich rola publiczna jest nieporównanie szersza niż kierowanie pracą grupy osób siedzących w swoich biurach.
Co więcej, sprawowanie funkcji marszałka czy prezydenta stolicy jest w kraju demokratycznym doskonałym i całkiem naturalnym punktem wyjścia do ubiegania się o urząd prezydenta państwa. Rafał Trzaskowski już raz kandydował w wyborach prezydenckich, a jeden z jego poprzedników w fotelu prezydenta Warszawy – Lech Kaczyński – nie tylko kandydował, lecz i wygrał wybory. Pełnienie tak wysokiej funkcji publicznej nie może tworzyć przeszkód w realizowaniu się naturalnego procesu demokratycznego, jakim jest ubieganie się przez polityka o najwyższy urząd w państwie. Byłby to absurd i kpina z demokracji.
Co ma urlop do transparencji
Nawrocki może od biedy wziąć sobie urlop na trzy miesiące. Trzaskowski i Hołownia po prostu tego zrobić nie mogą, bo muszą wypełniać swoje funkcje publiczne bez przerwy. Poniekąd mają więc gorzej – są bowiem zmuszeni dzielić swój czas pomiędzy kampanię wyborczą i pracę związaną z funkcją prezydenta i marszałka. A w dodatku muszą bardzo pilnować rozdzielenia tych funkcji, również na płaszczyźnie finansowej.
Nie wiem, co ma urlop Nawrockiego do transparencji, czyli przejrzystości. Wiem natomiast, że jego prywatne konto na portalu X, które służy mu do prowadzenia politycznej kampanii, powinno być bardziej transparentne, aby nikt nie został wprowadzony w błąd odnośnie do jego statusu. Tymczasem Karol Nawrocki przedstawia się na tym koncie jako prezes Instytutu Pamięci Narodowej, i to bez dopisku „konto prywatne”. Kolejny raz wzywam pana Karola Nawrockiego – w imię transparencji – do usunięcia IPN z opisu jego konta.