Choć zmienić władzę da się prawie zawsze, to potem trzeba po niej jeszcze posprzątać. Legenda o królu Popielu
Dawno temu, nie tak dawno jednak, żeby dodać drugie „dawno” albo akcję umiejscawiać za górami i lasami, żył sobie król Popiel. W dodatku z jakiegoś powodu nad jeziorem Gopło i do tego w Kruszwicy. Już bym chyba wolał to całe Zagórowo Ileśne. Popiel był jednak zbyt leniwy, żeby przenieść stolicę na przykład do Warszawy i korkować co weekend S7 nad morze. Mało tego, chociaż z natury był leń i okrutnik (ach, wspomnienia z list wyborczych), to nie chciało mu się nawet samemu knuć i intrygować. Skubaniec wszystko delegował żonie.
Czytaj też: Krasnale, kwadrans wrocławski i kto tak naprawdę brał udział w libacji na skwerku
Król wybrał otruwanko
Żona Popiela miała na imię Gerda, jak ta wkładka do zamka. Buzia jej się jednak nie zamykała. 24 godziny na dobę i siedem dni w tygodniu sączyła jad do Popielowej małżowiny, jakby robiła w przemyśle medialnym. Pewnego dnia na przykład powiedziała królowi, że dobrze wygląda z wąsami. Wyobrażacie sobie? Ponad tysiąc lat później, a faceci nadal się na to nabierają. Innym razem orzekła, że ci wszyscy stryjowie i inne pociotki to z pewnością chcą Popielowi odebrać koronę i zamek. W Kruszwicy. Paradne!
No, ale Popiel uwierzył i uznał, że ma dwa wyjścia. Albo pokazowy proces, bo uczciwych jeszcze wtedy nie wynaleźli (nie żeby teraz im szło jakoś wybitnie), albo podstępne morderstwo podczas przyjęcia na cześć gości. No zgadnijcie, co wybrał. Wiadomo, że otruwanko.
Jak umyślił, tak też zrobił. Sprosił wszystkich zstępnych, wstępnych i powinowatych oraz rodzinę listonosza dla pewności. Raut się zaczął, a król Popiel kazał wypić zdrowie gości, wcześniej odpowiednio doprawiając trunki.