Krasnale, kwadrans wrocławski i kto tak naprawdę brał udział w libacji na skwerku
Dawno, dawno temu, w czasach, kiedy wrocławskie tramwaje i moje poczucie humoru nie były jeszcze takie wykolejone (stąd wiemy, że to było naprawdę dawno), krasnale we Wrocławiu rzadko pokazywały się publicznie.
Można powiedzieć, że żyły w podziemiu i tylko czasami wychodziły na powierzchnię, kiedy trzeba było wypić piwo albo pokazać kwiatka lub palec władzy ludowej. Trudno im się dziwić, wszak piwo jest dobre, a władza ludowa niekoniecznie.
Krasnale pojawiały się to tu, to tam, wymachując florą oraz wystającymi częściami krasnali i pokrzykując tyleż niecenzuralne, co adekwatne określenia na przedstawicieli minionego ustroju. Trzeba uczciwie przyznać, że nie była to działalność zupełnie oryginalna, ale od karłów reakcji krasnale można było odróżnić po pomarańczowych nakryciach głowy i lepszym PR.
Z czasem władza ludowa poszła w ślad za swoimi ideałami, czyli do diabła, a wrocławskie krasnale mogły w końcu bez strachu pokazać publicznie krasnala. Wkrótce jak grzyby po deszczu albo puszki po tatrze w całym mieście zaczęli pojawiać się nowi, ciut mali mieszkańcy.
Czytaj też: Legenda o św. Jakubie, czyli jak powstał Olsztyn (bo po co, do dzisiaj nie wiadomo)
Wrocław, miasto spotkań
Początki, jak to zwykle mają w zwyczaju, były niewinne (przynajmniej do wyroku skazującego). Papa Krasnal stanął w swoim ulubionym miejscu z czasów miejskiej partyzantki. Potem przyszła kolej na krasnala Pracza nad Odrą (zarzuty o kamuflowanie dochodów z handlu muchomorami oddalono). Następny był Szermierz, bohatersko walczący z kacem pod Uniwersytetem Wrocławskim.