Samotnie popłynął pontonem z Katowic do Bałtyku. To nie wyprawa naukowa, a interwencyjna
Jan Dąbrowski ma 29 lat, jest architektem. Kilka lat temu robił projekt dokumentalny o Rawie – katowickim potoku w dorzeczu Wisły – ale poza tym nie miał wielkiego doświadczenia z rzekami. Nigdy żadną nie spływał, nie miał nawet wioseł w ręku. Aż do lipca, gdy wsiadł na ponton i ruszył w rzeczną wyprawę z Katowic do Bałtyku. Bynajmniej nie dla przyjemności – kto był kiedyś na Górnym Śląsku, ten wie, że obcowanie z tamtejszymi rzekami to żadna przyjemność – ale dla dobra ogółu. Płynąc samotnie przez trzy tygodnie – począwszy od niewielkiej Ślepotki, która wypływa obok jego domu, przez Kłodnicę do Odry i Bałtyku (blisko 900 km) – badał wodę i dokumentował zanieczyszczenia. Na to, co zobaczył, nie był przygotowany.
Czytaj też: W Odrze znów giną ryby, znamy już ten scenariusz. Kolejna katastrofa przed nami
Rzeka śmieci
Ale może to i dobrze, bo – jak dziś przyznaje – gdyby wiedział, co zastanie, miałby znacznie większe opory, żeby się do tego zabrać. Pomysł narodził się niedługo po katastrofie na Odrze, która, nawiasem mówiąc, nie sprawiła, że zaczęliśmy bardziej dbać o polskie rzeki. Żeby to udowodnić, Dąbrowski wziął ze sobą do pontonu konduktometr, dzięki któremu można zmierzyć poziom przewodności wody (wskazuje jej zasolenie oraz temperaturę), a także ilość minerałów w niej zawartych, np. chlorków. Badał też poziom pH wody, czyli w których miejscach jest ona zasadowa, a w których kwasowa. To oczywiście podstawowe parametry, po bardziej zaawansowane trzeba by się zgłosić z próbkami do laboratorium.