Zabójstwo drogowe? Jako teoretyk prawa mam wątpliwości, czy to zadziała
Było to jakieś ćwierć wieku temu w Helsinkach. Szukaliśmy z żoną jakiegoś miejsca na mapie, a działo się to tuż przy przejściu dla pieszych. Kątem oka zobaczyłem, że na jezdni stoi auto i najwyraźniej czeka, aż przejdziemy. Nie trąbi, abyśmy się pospieszyli. Cofnąłem się, machnąłem ręką w geście przeprosin. Przypomniałem sobie dowcip zalecający, aby na tzw. Zachodzie korzystać z przejść dla pieszych bez przesadnej ostrożności, w Polsce zawsze upewnić się, czy nie pędzi jakiś pojazd (nie wiadomo, czy się zatrzyma, więc lepiej niech przejedzie), a w Rosji przechodzić tylko wtedy, gdy horyzont jezdni jest pusty. To oczywiście przesada – sam widziałem auta wjeżdżające na chodnik, aby wyprzedzić inne, a w Paryżu rajdy limuzyn na czerwonym świetle.
Polska przoduje
Jakby nie było, rodzime statystyki są dramatyczne. Polska jest na czwartym miejscu pod względem ofiar śmiertelnych wypadków samochodowych. „Czołówka” jest taka (liczby w zaokrągleniu, dotyczą ostatniego roku): Francja – 3000, Włochy – 2850, Niemcy – 2600, Polska – 2245. Wszelako gdy zestawimy liczby ludności (Francja 65 mln, Włochy 60 mln, Polska 38 mln), to zostaniemy liderem. Jest pewnie jeszcze gorzej, gdy weźmie się pod uwagę liczbę samochodów – w Polsce jest ich ciągle mniej, zarówno biorąc pod uwagę globalną liczbę pojazdów, jak i w przeliczeniu, powiedzmy, na tysiąc mieszkańców.
Niewesołe są też inne dane. W Polsce rocznie od lat notuje się ponad 20 tys. wypadków (to, że ich liczba spada, nie jest na razie zbyt wielką pociechą), w 2024 zatrzymano ponad 90 tys. kierowców prowadzących pod wpływem alkoholu i ujawniono ok. 26 tys. przekroczeń dozwolonej prędkości w terenie zabudowanym. Hipoteza, że przodujemy również pod względem jazdy „po pijaku” i z niedozwoloną prędkością, wydaje się uprawniona.