W szkołach spowitych kurzem i obarczonych ubiegłowiecznym programem nauczania wprowadzenie edukacji zdrowotnej miało być przełomem. Trzecim obok lekcji obywatelskich i wyprowadzenia religii. Prace nad nowym przedmiotem trwały od wielu miesięcy, a szefowa resortu edukacji deklarowała, że nauka o zdrowiu „powinna”, a następnie „będzie” obowiązkowa. Na zapowiedzi entuzjastycznie zareagowała m.in. Naczelna Rada Lekarska, która w stanowisku zwraca uwagę: „Rola i znaczenie tego przedmiotu są wartościami nie do przecenienia w budowaniu zdrowego i silnego społeczeństwa obywatelskiego w naszym kraju”.
Po drugiej stronie zapanowało wzmożenie. W Rzeszowie i Warszawie doszło do protestów środowisk prawicowych, a politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz Konfederacji przestrzegali przed „seksualizacją dzieci”. Lider Ordo Iuris wprost nawołuje do „odrzucenia agresywnej seksedukacji”, a były minister edukacji Przemysław Czarnek przekonuje, że wycofanie się z obowiązku uczestnictwach w zajęciach to „ściema wyborcza”.
Jednak powodów zmiany decyzji ministry Nowackiej należy szukać bliżej, a dokładnie w szeregach własnej koalicji. Niespodziewaną kłodę pod nogi koalicjantów rzucił lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz.
Czytaj też: Edukacja zdrowotna, religia, wielka reforma szkół. Nowacka