„Squid Game 2”, czyli jak smakuje odgrzewana ośmiorniczka. Uwaga! To sezon dla cierpliwych
Popularność pierwszego sezonu „Squid Game” tłumaczyłem na łamach „Polityki” kilkoma czynnikami – wpisaniem się w ogólny sukces tzw. koreańskiej fali, ale także memetyczną machiną Netflixa. Posiadający dostęp do potężnych nadajników – nie tylko własna platforma, ale i popularne konta w mediach społecznościowych – potrafi kreować trendy albo je wzmacniać. Czytelna symbolika serialu nadawała się do tego idealnie. „Squid Game”, opowieść o desperatach walczących o nagrodę pieniężną w morderczych igrzyskach dziecięcych podwórkowych zabaw, rezonowała także z ogólnoświatowym poczuciem kapitalistycznej beznadziei, która chociaż miała koreański posmak, to była znana praktycznie każdemu.
Czytaj też: Skąd ta moda na koreańską popkulturę
Powrót lalki
To historia oparta na prawdziwych uczuciach – pierwszą wersję scenariusza koreański reżyser Hwang Dong-hyuk opracował w 2008 r., gdy sam znajdował się w kiepskiej sytuacji finansowej. Przesiadywał w Manhwabang (połączeniu kafejki i biblioteki z komiksami) i zaczytywał się mangami. Jedną z nich była „Kaiji” Nobuyuki Fukumoto – tytuł, który w animowanej wersji z 2011 r. można obejrzeć na Netflixie. Najwyraźniej trafił do oferty na fali popularności „Squid Game”.
To opowieść o mężczyźnie, który bierze udział w morderczym turnieju hazardowym zorganizowanym przez Yakuzę; nagroda jest wysoka, ale ryzykuje się własne życie.