NIK punktuje dwa ważne urzędy. Od lat nie rozwiązują problemów. Chodzi o szczepienia i leki OTC
Z pozoru nic nie łączy obu raportów Najwyższej Izby Kontroli, które w tym tygodniu wytykają błędy dwóm ważnym urzędom działającym pod kuratelą Ministerstwa Zdrowia. Chodzi o nadzór nad dopuszczeniem i obrotem lekami, na które nie są wymagane recepty (nazywa się je w skrócie OTC – z ang. over the counter) oraz o niewłaściwą realizację szczepień ochronnych w Polsce. W pierwszym przypadku obrywa za wykazane błędy Grzegorz Cessak (od 2009 r. szef Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych), a w drugim Paweł Grzesiowski (na stanowisku Głównego Inspektora Sanitarnego zaledwie od 11 miesięcy). W obu przypadkach wyniki kontroli dotyczą lat minionych (2019–23 i 2021–23), a więc odpowiedzialność obu panów za niedociągnięcia (lub ewidentne szwindle, których dopatrzyli się kontrolerzy NIK) nie rozkłada się tu symetrycznie.
Echo dziennikarskich śledztw
Jaką zbieżność widzę w obu tych kontrolach, które dotyczyły zupełnie różnych obszarów naszego zdrowia – samoleczenia oraz szczepień, podawanych przez lekarzy, wymagających ścisłego raportowania w dokumentacji? Otóż wyniki nadzoru państwa nad tymi dziedzinami potwierdzają dokładnie to, co od kilku lat sygnalizowały media – wolnoamerykankę w sprzedaży leków OTC oraz dziurawy system egzekwowania obowiązku szczepień najmłodszych.
Zarówno pierwsza, jak i druga konkluzja były w minionych latach wielokrotnie artykułowane w tekstach również dziennikarzy „Polityki”, przy czym opieraliśmy się na własnych spostrzeżeniach albo na opiniach ekspertów, którzy krytycznie oceniali brak nadzoru nad szerokim dostępem do leków bez recept. Jak również mieli sporo uwag do niewywiązywania się z obowiązku podawania dzieciom najpotrzebniejszych szczepionek.
Czytaj także: Nie tylko odra. Choroby zakaźne wciąż atakują
Można powiedzieć, że wyniki kontroli NIK w obu tych przypadkach są ukoronowaniem śledztw dziennikarzy z różnych mediów, opisujących rynek leków oraz dozór nad szczepieniami przeciwko odrze, różyczce, śwince i innym chorobom zakaźnym. Każdy artykuł na ten temat kończył apel o zmianę procedur lub większe zaangażowanie urzędników stosownych instytucji w działania kontrolne (w tym wypadku URPL lub GIS), jakie powinny zostać podjęte, by ograniczyć ewidentne uchybienia. Ale kwitowane to było zawsze milczeniem, ewentualnie zasłanianiem się brakiem funduszy (np. na poprawę organizacji pracy w stacjach sanitarno-epidemiologicznych) lub procedurami narzuconymi przez Unię Europejską (odnośnie pochopnych zgód na rejestrowanie zbyt wielu leków bez recept).
Czy teraz, gdy konkretne zarzuty stawia obu urzędom Najwyższa Izba Kontroli, również nic się nie zmieni i nadal trwać będzie proceder niczym nieograniczonej dowolności w sprzedaży rozmaitych leków OTC albo fałszowanie danych na temat wyszczepialności przeciw chorobom zakaźnym? Czy też tym razem wreszcie doczekamy się konkretnych decyzji – i nie o personalia tu chodzi, lecz dołożenie starań, by sytuację zmienić na lepsze: przeanalizować rynek preparatów OTC i suplementów diety pod kątem realnych potrzeb albo skomputeryzować stacje Sanepidu. Bo – co przecież sygnalizuje dr Paweł Grzesiowski, odkąd otrzymał nominację na szefa GIS, a robił to też przez wiele lat wcześniej – bez cyfryzacji obowiązkowych szczepień nie ma mowy o uszczelnieniu tego systemu. Ale to powinnością państwa (a nie takiego czy innego prezesa GIS) jest uznać tę dziedzinę za priorytetową, ponieważ ochrona epidemiologiczna jest składową bezpieczeństwa wszystkich obywateli – obowiązkowi szczepień podlegamy po to, aby chronić siebie i innych, nie można więc tego uzależniać od dobrej woli świadomych obywateli i bardziej przykładających się do swojej pracy lekarzy i inspektorów.
Czytaj także: Szczepionki przeciw HPV. Dlaczego ten program nie wypalił
Lekożercy na samoleczeniu
W przypadku leków OTC i wolnoamerykanki, która na tym rynku panuje od lat, sprawa wygląda inaczej. Zarzuty, jakie NIK stawia Urzędowi, odnoszą się w zasadzie do podejrzanych zgód, które firmy muszą w tej instytucji zdobyć, aby określone preparaty móc sprzedawać bez recept (chodzi o zawartość substancji czynnych, wielkość opakowań, wskazania podane na ulotkach). I tu częściową rację mają urzędnicy, że regulacje europejskie, jakim w tej dziedzinie Polska musi podlegać (bo prawodawstwo farmaceutyczne w Unii jest zharmonizowane), są od początku mocno poluzowane. Ale czy we wszystkim?
Jako przykład nielegalnie dopuszczonego do sprzedaży pozaaptecznej leku NIK podaje Dezamigren firmy Aflofarm. To preparat przeciwmigrenowy, zawierający almotryptan. Albo Dorminox Polpharmy, który można stosować w przypadku bezsenności. Najpierw URPL odrzucał wnioski, by preparaty te znalazły się w kategorii OTC, uważając, że powinny być wydawane z przepisu lekarzy, potem zmienił zdanie – a gdy taki status otrzyma pierwsza substancja w określonej dawce, kolejni jej wytwórcy mają otwarte wrota do sprzedaży na identycznych warunkach (albo raczej: bez żadnych warunków).
Czytaj także: Prozac, xanax, valium, fentanyl, viagra. Polacy nadużywają leków
Pytanie, na które nie znamy jednak odpowiedzi, brzmi: czy za zmianą tych decyzji stały przestępstwa korupcyjne, czy też – co NIK niestety w swoim raporcie w ogóle pomija – jest to po prostu obrana w Polsce linia poszerzania listy leków do samoleczenia? Mamy bowiem w ostatnich latach na całym świecie taką modę i coraz więcej medykamentów trafia do sprzedaży bez wymogu wcześniejszej konsultacji ze specjalistą.
Dziś trudno sobie wyobrazić, że leki zawierające sildanafil (na zaburzenia erekcji), z ranitydyną (zmniejsza wydzielanie soku żołądkowego), cetiriziną (na katar), loratadyną (na alergie), ambroksolem (na kaszel) czy rozkurczająca No-Spa były kiedyś wyłącznie na receptę – więc to raczej pytanie do nas, pacjentów: czy odpowiada nam idea samoleczenia i wolimy sytuację, w której po leki na powszechne niedomagania (a migrena też do takich zaburzeń już należy) idziemy nie do lekarza, tylko wprost do apteki lub sklepu?
Oczywiście to kwestia etyczna: na ile ta idea oraz łatwość dostępu do farmaceutyków może być bezpieczna? Zdaniem jej zwolenników (często polityków zdrowotnych) rozszerzenie rynku leków ze statusem OTC przynosi oszczędności, bo nie trzeba płacić medykom za konsultacje i powiększać kolejek wyczekujących po recepty – a to w ich mniemaniu przeważa nad ryzykiem utraty zdrowia, gdy sięgamy po tego rodzaju preparaty na własną rękę. W swoim raporcie NIK przedstawia dane, bardzo niepokojące, które dotyczą poważnych komplikacji po zażyciu różnych form sildenafilu (dawniej w Viagrze, dziś w dziesiątkach takich specyfików pod innymi nazwami). Ale nie mniejsze ryzyko niesie ze sobą stosowanie paracetamolu lub kwasu acetylosalicylowego, czyli popularnej aspiryny – obarczanie więc winą za dopuszczenie na rynek bez recept kolejnych leków to trochę nadużycie, skoro cała ich szafa może wywołać bardzo niebezpieczne skutki, nie wyłączając starych „klasyków”.
Czytaj także: Polacy lubią brać leki. Ale od nadmiaru zdrowia nie przybywa
Jaka recepta na zagrożenia?
Jak więc traktować oba raporty NIK, które formułują stanowcze zarzuty i wnioski? To, że wykazano podczas kontroli ogólnopolskiego systemu szczepień, jak lekceważą sobie sprawozdawczość niektóre poradnie podstawowej opieki zdrowotnej, wskutek czego przesyłane do GIS dane tracą na wiarygodności (a na ich podstawie sporządzane są później krajowe raporty, najwyraźniej nadające się do kosza) – oczywiście woła o pomstę do nieba. Ale tego rodzaju zachowania więcej mówią o braku solidności lekarzy i inspektorów stacji powiatowych Sanepidu, o bylejakości, do jakiej się wszyscy przyzwyczaili i nie robi ona na nikim złego wrażenia.
Tak samo z rejestrowaniem kolejnych leków OTC – miało ich już nie być na straganach, na wystawionych na słońce regałach w sklepach spożywczych lub urzędach pocztowych. Ich reklamy miały być mocno ograniczone. Państwo z dykty przejawia się jak widać również w tych sferach, które należy uznać za krytyczne dla naszego zdrowia.
Czytaj także: Polacy uzależnili się od leków nasennych. Bez tabletek pod kołdrę nie wejdą. To groźne
Ministerstwo Zdrowia, do którego zapewne od lat spływały w serwisach prasowych artykuły wskazujące na to, jak źle działa rynek leków bez recept oraz ilu rodziców w Polsce bezkarnie odstępuje od zaszczepienia dzieci przeciwko wskazanym chorobom zakaźnym, otrzymało teraz z Najwyższej Izby Kontroli potwierdzenie tych ekspercko-medialnych doniesień. Raportów tych nie powinno zlekceważyć, jak postępowało do tej pory z sygnałami prezentowanymi przez dziennikarzy medycznych, tylko pochylić się nad nimi z uwagą. Aby sytuację naprawić. A nie znów machnąć ręką i czekać… do kolejnej kontroli.