Lotnicza kłótnia pod Warszawą. Ryanair krzyczy i obraża, Modlin zachowuje spokój
Dziel i rządź – tę zasadę irlandzkie linie lotnicze Ryanair opanowały do perfekcji. Już od lat stawiają na rywalizację między portami lotniczymi w Europie, których jest w wielu krajach zbyt dużo. Lotniska, zwłaszcza te mniejsze, robią wszystko, aby potentat kierowany przez ekscentrycznego Michaela O’Leary’ego właśnie u nich bazował kolejne samoloty i otwierał kolejne połączenia. Aby przypodobać się Irlandczykom, trzeba utrzymywać opłaty pobierane od linii lotniczych na jak najniższym poziomie. Premiowane jest także działanie przez całą dobę (bez przerwy nocnej), a na szczególne względy mogą liczyć ci, których właściciele (najczęściej regionalne władze) płacą Ryanairowi za tzw. promocję regionu na pokładach samolotów. To obejście przepisów, zgodnie z którymi nie można po prostu dotować lotniczych połączeń.
Czytaj także: Ryanair tnie kolejne połączenia z Modlina. Tak mści się Michael O’Leary
Ryanair grozi
Przez dekadę jednym z ulubionych lotnisk Ryanaira był podwarszawski Modlin. Co prawda samorząd województwa mazowieckiego reklam nie kupował, ale za to Irlandczycy mogli liczyć na wyjątkowo niskie opłaty lotniskowe. Dodawali połączenia i bazowali kolejne samoloty (w ubiegłym roku było ich aż siedem), a Modlin jednocześnie cieszył się i martwił. Cieszył, bo liczba pasażerów szybko rosła, a w 2023 r. doszła do prawie 3,5 mln. Martwił, bo równocześnie lotnisko cały czas notowało straty. Ryanair może i się rozwijał w Modlinie, ale korzystał z gigantycznych zniżek, więc mimo tak dużej popularności lotnisko nie było w stanie nawet wyjść na zero, nie mówiąc o zyskach.