Kolejny „Oscar gier wideo” dla Polaków, ale to Japończycy zdominowali The Game Awards
Po raz dziesiąty dziennikarz Geoff Keighley zaprosił branżę do Los Angeles, by nagrodzić w Peacock Theater najlepsze gry, a „przy okazji” zaprezentować ponad 40 zwiastunów nadchodzących hitów! Ubiegłoroczną edycję The Game Awards oglądało 118 mln ludzi – twórcy nie mają lepszej okazji, by trafić ze swoimi zapowiedziami do masowej publiczności.
Tyle tylko że należy za tę sposobność słono zapłacić. Dokładnych stawek nie znamy, ale za emisję minutowego trailera podczas Summer Game Festu – innej imprezy organizowanej przez Keighley’a – trzeba wyłożyć 250 tys. dol. TGA jest wydarzeniem większym, bardziej prestiżowym i generującym w sieci większe zasięgi, a zatem: droższym.
Uroczystość w cieniu zwolnień
Choć utarło się nazywać The Game Awards „Oscarami gier wideo”, nie jest to trafiona analogia. Wizytówką nagród Akademii jest konferansjerka tuzów amerykańskiej komedii: przez lata prowadzenia imprezy podejmowali się choćby Tiny Fey, Jimmy Fallon czy Ellen DeGeneres. Keighley jest na ich tle nieomal przezroczysty, jako gospodarz stroni od polityki, dowcipkuje tyleż bezpiecznie, co nudno, rzadko zabiera też głos na temat problemów branży. Jak sam przez lata tłumaczył: organizuje w LA „święto” gier, a nie platformę do rozwiązywania problemów jej twórców.
Nawet jednak Keighley nie mógł dłużej ignorować słonia w salonie. – W ciągu ostatnich lat branża doświadczyła znaczących, bezprecedensowych zwolnień. Mają one wpływ na gry, które kochamy i, co najważniejsze, ludzi, którzy je tworzą – oświadczył ze sceny. Ponieważ na tym jednak poprzestał, przypomnijmy, że według publicznie dostępnych danych w ciągu raptem dwóch i pół roku pracę straciło 34 tys. artystów.