Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Wybierać albo nie wybierać – oto jest pytanie

Billboard kandydata na prezydenta Andrzeja Dudy w Rzeszowie Billboard kandydata na prezydenta Andrzeja Dudy w Rzeszowie Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
PiS zapomina, że problem dotyczy nie tego, co jest lub będzie przed wyborami, ale tego, co może stać się po nich.

Dwa tygodnie temu rozpatrywałem przedwyborcze poczynania PiS przy pomocy teorii gier (pojęcia strategii dyktatorskiej). Dzisiaj zamierzam zastosować teorię decyzji. Pierwsza część tytułu dotyczy organizacji wyborów korespondencyjnych, a nie samego głosowania przy pomocy koperty. Potraktujmy kwestię majowych wyborów prezydenckich jako problem decyzyjny.

Wybory 10 maja: co podpowiada logika?

Rzecz dotyczy tego, czy postanowienie o przeprowadzeniu tej elekcji jest racjonalne. Decyzją jest wybór pomiędzy co najmniej dwoma alternatywami. Teoria odróżnia trzy sytuacje: (a) decyzje w warunkach pewności (wybierający wie, który z przyszłych stanów świata wystąpi, (b) decyzje w warunkach ryzyka (wybierający zna prawdopodobieństwo wystąpienia możliwych stanów świata), (c) decyzje w warunkach niepewności (wybierający nie zna prawdopodobieństwa, o którym mowa w punkcie poprzednim).

Czytaj też: Iskrzy między Dudą a Morawieckim

Racjonalna decyzja winna spełniać określone kryteria. Są one jasne w przypadkach (a) i (b), gdyż zakładana wiedza umożliwia posługiwanie się działaniem o największej użyteczności. Sytuacja jest skomplikowana w przypadku (c), gdyż nie da się dokładnie (matematycznie) wyznaczyć miary użyteczności. Z reguły jest tak, że decydent coś wie, ale nie do końca. Czegoś oczekuje i temu podporządkowuje swoje wybory. Może stosować rozmaite strategie, np. minimalizować stratę lub maksymalizować zysk (pomijam inne kryteria), np. trener drużyny piłkarskiej może zmienić strategię w obliczu wiadomości o przebiegu innego spotkania, rezygnując z zachowawczości zapewniającej remis na rzecz gry bardziej otwartej. Pierwsza strategia minimalizowała stratę związaną z porażką, a druga maksymalizuje zysk w wypadku zwycięstwa. Dalej pojęć ryzyka i niepewności będę używał zamiennie.

Sytuacja tak się ułożyła, że mamy do czynienia z niepewnością co do skutków przeprowadzenia wyborów w warunkach obecnej pandemii (epidemii). Dane wyjściowe są takie, że liczba zakażonych się zwiększa, opracowywane są rozmaite modele statystyczne, przy czym nie wiadomo, który się zrealizuje – możliwy jest także ten pesymistyczny.

Jak przesunąć wybory w zgodzie z konstytucją

Pytanie dotyczy tego, jakie kryterium racjonalności przyjąć przy założeniu (to wszyscy akceptują), że porządek konstytucyjny ma być zachowany. Jest rzeczą oczywistą, że decyzja powinna mieć na uwadze minimalizację straty. Wiadomo, że (a) liczba chorych 10 maja nie będzie zerowa, a możliwe, że będzie wyższa niż w połowie kwietnia, (b) akt wyborczy może doprowadzić do kontaktów chorobogennych, co stwarza ryzyko zwiększenia epidemii. Jeśli tak, to wybory nie powinny się odbyć 10 maja.

Aby jednak zachować porządek konstytucyjny, trzeba je legalnie przesunąć. Jest to możliwe w kilku przypadkach: (a) wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, (b) zrzeczenia się urzędu przez obecnego prezydenta, (c) wycofania się wszystkich kandydatów lub wszystkich poza jednym, (d) zmiany konstytucji. Pierwsze rozwiązanie jest najprostsze, drugie i trzecie mało realne z powodu ambicji kandydatów, a czwarte wymaga większości konstytucyjnej, trudnej, o ile w ogóle możliwej do uzyskania. Jeśli są dostępne rozmaite sposoby osiągnięcia celu, należy wybrać najprostszy i najmniej konfliktowy.

Daniel Passent: Polska w areszcie epidemicznym

Aby wybory były bezpieczne...

Inne pytanie brzmi: jak głosować, aby wybory były bezpieczne? Obecnie pozostały dwa warianty: (a) ograniczone głosowanie korespondencyjnie (już obowiązujące), (b) powszechne głosowanie korespondencyjne (w trakcie procedowania). Uznajmy propozycję (b) za bezpieczniejszą niż (a). Wszyscy potencjalni wyborcy muszą dostać tzw. pakiety wyborcze, a to znaczy, że trzeba będzie rozprowadzić ok. 30 mln przesyłek, z których każda będzie musiała być przygotowana, a potem skierowana do odpowiedniego adresata. Już ta operacja wymaga zaangażowania kilkudziesięciu tysięcy osób.

Adam Szostkiewicz: Jak Emilewicz żongluje stanami nadzwyczajnymi

Nie wiadomo, ilu wyborców zechce wziąć udział w głosowaniu. Ostatnie sondaże sugerują, że udział deklaruje 30 proc. uprawnionych, a to znaczy, że ok. 10 mln przesyłek zostanie otwartych i wypełnionych przez wyborców (do tego trzeba dodać miliony pakietów, które zostaną otwarte, ale nie wypełnione). Ponadto wypełnioną kartę z załącznikami trzeba będzie wrzucić do specjalnej skrzynki pocztowej po uprzednim odczekaniu w kolejce, owa skrzynka musi być pilnowana i administrowana przez co najmniej jedną osobę, a potem komisje wyborcze będą musiały liczyć głosy.

Jan Hartman: Czas na ogłoszenie bojkotu wyborów

Trzeba też brać pod uwagę pakiety nieodebrane albo dlatego, że adresaci nie zechcą tego uczynić, albo z powodu zmiany adresu. Trudno wyliczyć liczbę kontaktów osoba–osoba lub osoba–rzecz spowodowanych tymi zaszłościami, ale na pewno będą to dziesiątki milionów. Poczta Polska wyznaczona jako operator ma zawiesić inne usługi na czas dostarczania pakietów. To znaczy, że w urzędach pocztowych znajdzie się spora (trudna do oszacowania) liczba przesyłek, które trzeba będzie sortować, a potem przekazać adresatom.

Wybory, czyli bomba biologiczna

Czynownicy dobrej zmiany zapewniają, że ich celem jest zapewnienie bezpieczeństwa głosujących. To znaczy, że deklarują przestrzeganie strategii minimalizacji straty, tj. zminimalizowanie liczby zachorowań. Pan Sasin, główny macher od organizacji kopertowych wyborów, zapewnia nawet, że wybory będą całkowicie bezpieczne. Korzystając z parafrazy pewnego aforyzmu Leca, powiem, że p. Sasin nadrabia braki w funkcjonowaniu umysłu nadmiarem ignorancji w kwestiach będących od dawna przedmiotem wiedzy zdroworozsądkowej, nie mówiąc już o medycznej.

Przypomnę też słowa p. Emilewicz: „Jeśli będziemy mieli 20, 30, 40 tys. przypadków zachorowań, przepełnione szpitale (...), wówczas nikt o zdrowych zmysłach, żaden polityk rządzącej koalicji nie podejmie decyzji o przeprowadzeniu w takich warunkach wyborów”. Powtórzę kolejny raz, że poleganie na zdrowych zmysłach polityków PiS jest ryzykowne, ale niezależnie od tego p. Emilewicz prawi głupstwa.

Podkast „Polityki”: Co i kiedy zrobić z tymi wyborami?

Rzecz nie w tym, czy decyzja o przeprowadzeniu wyborów zostanie podjęta z uwagi na „20, 30, 40 tys. przypadków zachorowań, przepełnione szpitale”, ale w przewidywaniu możliwych skutków głosowania kopertowego wedle stanu wiedzy na dzisiaj. A jest on następujący – załóżmy najbardziej optymistyczny scenariusz. Dzisiaj mamy 7 tys. zakażeń. Szczyt ma nastąpić za ok. dwa tygodnie. Przyjmijmy, że przyrost jest liniowy, tj. dzienny wzrost wynosi ok. 400 przypadków. To znaczy, że za dwa tygodnie będzie 12,5 tys. chorych. Jeśli w kolejnych dniach będzie liniowy spadek, to 10 maja liczna zakażeń wyniesie znowu 7 tys. Głosowanie korespondencyjne może przynieść tzw. bombę epidemiologiczną i spowodować gwałtowny wzrost zachorowań – np. do poziomu 30 tys., aby skorzystać ze środkowej liczby wydumanej przez p. Emilewicz.

Czytaj też: Lekarze na froncie z pustymi rękami

PiS a wybory: nie „czy”, ale „jak”

Czy musi tak być? Oczywiście, że nie, ale wystarczy, że może – problem dotyczy nie tego, co jest lub będzie przed wyborami, ale tego, co może stać się po nich. Trzeba też brać pod uwagę nie najlepszą kondycję służby zdrowia – wprawdzie Handlarz Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym pieje z zachwytu nad samym sobą i swoimi dokonaniami, ale jaki jest koń, każdy widzi, np. Polska notuje relatywnie wysoki wskaźnik zakażeń wśród liniowych lekarzy i pomocniczego personelu medycznego i ma miejsce dramatyczna sytuacja w domach opieki społecznej. Te negatywne zjawiska mogą się pogłębić w związku z kopertowymi wyborami. Przykład bawarski sugeruje, że głosowanie korespondencyjne nie jest bezpieczne. Racjonalny decydent, mający na uwadze bezpieczeństwo publiczne, ma zatem prostą decyzję: przesunięcie wyborów.

Czytaj też: Domy Pomocy Społecznej bez pomocy

Nie jest jednak pewne, czy strategia Zwykłego Posła i jego przybocznych akolitów (służebnych) jest właśnie taka. Nie jest zapewne rzeczą przypadku, że obóz rządzący rozważa pytanie „jak głosować?”, a nie kwestię „czy w ogóle przeprowadzić wybory?”. Pierwsze pytanie zakłada, że wybory korespondencyjne odbędą się 10 maja lub tydzień później. Ewentualne opóźnienie o siedem dni ma związek nie z bezpieczeństwem, ale przygotowaniem kopertowo-elekcyjnej usługi pocztowej. To sugeruje, że strategia dobrozmieńców ma na uwadze maksymalizację politycznego zysku w postaci zagwarantowania powtórnej elekcji p. Dudy. Wynik wyborów jest oczywiście zawsze niepewny, ale mniejsza frekwencja (a raczej nie ma wątpliwości, że nie będzie nadmiernie wysoka; ponadto wybory są ważne niezależnie od liczby głosujących) gra na korzyść urzędującego prezydenta.

Czytaj też: PiS łamie własne restrykcje. Byle prezes był zadowolony

On sam nie pozostawia złudzeń co do tego, że wybory 10 maja (lub kilka dni później) bardzo mu się podobają – trąbi na prawo i lewo, że powinny się odbyć, o ile będą bezpieczne. A będą bezpieczne, jeśli odbędą się korespondencyjnie. I koło się zamyka. Można więc przyjąć, że problem decyzyjny PiS ma następującą postać: „doprowadzić do wyboru p. Dudy lub nie”. Odpowiedź brzmi: „doprowadzić”, a kwestia ofiar spada na dalszy plan. Nie twierdzę, że jest w ogóle nieistotna dla tzw. dobrej zmiany, ale p. Sasin i jego szef chyba uważają, że jakoś będzie. Jest znamienne, że przy okazji manipulują przykładem bawarskim, bo przemilczają wzrost zakażeń w tym landzie, a głosowało tam nie więcej niż milion osób i na pewno przy lepszej organizacji. Konkluzja jest taka: jeśli kierować się racjonalnością z uwagi na ograniczenie pandemii, wybory powinny być przesunięte, a decyzja przeciwna jest irracjonalna. Natomiast jeśli dążyć do elekcji p. Dudy, to wybory w maju są racjonalne, natomiast ich odłożenie – irracjonalne.

Jerzy Baczyński: Po co w to grać?

Rząd gra nieczystymi kartami

Taki jest schemat ogólny, ale pozostają rozmaite szczegóły. Wybory kopertowe będą parodią demokratycznej elekcji z uwagi na to, że ich równość, tajność i powszechność trzeba uznać za iluzoryczne, a także z powodu możliwych pomyłek, a nawet fałszerstw. To, czy stosowne gremia uznają je za nieważne, stanowi kwestię otwartą – niewykluczone, że dobrozmieńcy liczą na powolność tych, którzy będą o tym rozstrzygać, np. uchwalą specjalną ustawę o ważności wyborów i dadzą ją pod kontrolę towarzystwa pod kuratelą mgr Przyłębskiej.

Obóz rządzący gra nieczystymi kartami. Jego czynownicy sugerują, że opozycja domaga się przesunięcia wyborów dla własnego interesu politycznego, gdyż obawia się porażki 10 maja. To zwyczajne łgarstwo, ponieważ opozycja powiada, że wprowadzenie stanu klęski żywiołowej ma umożliwić przesunięcie elekcji w celu ochrony przed pandemią. Mówiąc inaczej: zmiana terminu jest środkiem, a nie celem.

Nawiasem mówiąc, wedle sondaży zdecydowana większość Polaków chce, aby ten środek został zastosowany. Pan Sasin (też o tym już pisałem) powołuje się na opinię p. Szumowskiego, że wybory będą bezpieczne, ale kłamie, bo ten drugi tak określił wybory korespondencyjne, ale nie wypowiedział się w sprawie terminu. Z drugiej strony to, że minister zdrowia nie sprostował wypowiedzi ministra od kopertowych aktywów (i zarazem wicepremiera), jest dość żałosnym świadectwem braku odwagi cywilnej p. Szumowskiego i jego zgody na manipulację życiem i zdrowiem ludzi. W ostatnich dniach furorę zrobiła osobliwa uroczystość na pl. Piłsudskiego w Warszawie i wizyta Zwykłego Posła na cmentarzu na Powązkach, naruszająca przepisy wprowadzone przez rząd. Powszechna interpretacja jest taka, że grupa dobrozmiennych wielmożów pokazała społeczeństwu palec Lichockiej, aby arogancko udokumentować, że są równi i równiejsi. Możliwe, że był to pokaz w celu przekonania, że skoro „my” możemy chodzić obecnie bez masek, to „wy” możecie „wybierać” 10 maja. Ta sama pogarda dla „nas” przebija z wprowadzenia do agendy Sejmu całkowitego zakazu aborcji i zmian w prawie łowieckim, tj. „fundamentalnych” problemów dnia dzisiejszego.

Czytaj też: Mimo pandemii trwa strajk przeciwko projektowi Kai Godek

Duda w trasie, wygrać da się

Tzw. Porozumienie ciągle wspiera poczynania tzw. dobrej zmiany, nie zawsze ciesząc się, ale na pewno sumiennie i w zgodzie z własnym sumieniem. Pan Wypij, wiceszef klubu poselskiego PiS z ramienia gowinowskiego koła wzajemnej adoracji, oświadczył: „Wybory w maju oznaczają, że ktoś z naszych obywateli może stracić przez nie zdrowie lub życie. Ja się na to nie godzę”. Prawi tyleż roztropnie, co zabawnie, zważywszy na to, jak głosuje pod dyktando Zwykłego Posła. Pan Bortniczuk wzywa: „Jesteśmy dzisiaj w specjalnym dniu [wielkanocnym], więc apeluję do wszystkich parlamentarzystów – szczególnie parlamentarzystów opozycji, bo potrzeba jedynie 72 głosów po stronie opozycji – żeby skutecznie te wybory przesunąć, zgodnie z prawem. Żebyśmy – wszyscy posłowie – nie zachowali się jak Poncjusz Piłat, nie umywali rąk”. Pan Bortniczuk chyba umył własne sumienie i startuje jak osesek, nie dostrzegając, że są prostsze sposoby przesunięcia wyborów niż zmiana konstytucji. Jego „szef” wielokrotnie deklarował, że szanuje prawo, ale ciągle nie może zrozumieć, że ustawa zasadnicza nie powinna być kazuistyczne doprawiana, o ile dany szczegółowy problem da się prosto rozwiązać dostępnymi środkami.

Czytaj też: Coraz mniej zjednoczona prawica

Oczywiście, wszystko może się zmienić w ostatnim momencie, ale obecnie wiele wskazuje na to, że będzie tak: „Nie widzę żadnego powodu, by odkładać rozstrzygnięcie 10 maja na inny termin”. „Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”. Epidemia minie, a nowa energia ekipy dobrej zmiany poprowadzi Polskę w kierunku, który „już ujawnił i częściowo uruchomił niesamowity potencjał Narodu zasługującego na dobre rządy”. To słowa mojego faworyta do tytułu „kawalarza z brodą”, czyli p. Brody, profesora fizyki jądrowej. A w internecie krąży śpiewka: „Wyjść na spacer, choć się nie da, Andrzej za to ciągle w trasie, jak kampania z epidemią, to i wygrać da się”. Trafna jak na razie. A to, co wyczynia tzw. dobra zmiana z wyborami majowymi, jest moralnie ohydne. Jeszcze raz okazuje się, że (znowu Lec) kto ma idee często w gębie, ma je również w pobliskim nosie.

Czytaj też: Kontrowersyjne projekty w cieniu koronawirusa

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną