Brytyjczycy wyszli na ulice, w kraju wrze. Skrajna prawica poniosła klęskę, ale zagrożenie nie znika
Pustki na ulicach największych brytyjskich miast jeszcze w środę przypominały plan zdjęciowy postapokaliptycznego filmu. Pozamykane restauracje, gabinety i kawiarnie, witryny obłożone dyktą. Brak przechodniów i samochodów. Jedyne oznaki życia dawały oddziały policji – w całym kraju, na wniosek Home Office (ministerstwa spraw wewnętrznych), zmobilizowano 6 tys. mundurowych. Mieli zadbać o porządek w trakcie demonstracji przeciwko imigrantom, zapowiadanych przez grupy skrajnie prawicowe, ekstremistyczne, a nawet jawnie neofaszystowskie.
Enoch Powell ostrzegał
Temperatura rośnie w kraju od kilkunastu dni, głównie z powodu zamieszek po niedawnej tragedii w nadmorskiej miejscowości Southport. 17-letni napastnik zaatakował grupę dzieci uczestniczących w zajęciach tanecznych z muzyką Taylor Swift. Trzy dziewczynki zginęły, ranił je nożem. Obrażenia odniosło jeszcze ośmioro dzieci i dwoje dorosłych. W sieci szybko rozprzestrzeniały się wpisy sugerujące, że sprawca był na Wyspach nielegalnie i ubiegał się o azyl. Często dopisywano, że jest muzułmaninem. Śledztwo BBC wykazało, że urodził się w Walii, jego rodzice pochodzili z Rwandy.
Dla skrajnej prawicy nie miało to jednak żadnego znaczenia. Histerię rozpętali politycy z liderami partii Reform na czele: Nigelem Farage’em i Lee Andersonem. Na zamkniętych grupach w mediach społecznościowych ukazywały się memy m.in. z wizerunkiem Enocha Powella, jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci brytyjskiej polityki XX w. Przez ponad dwie dekady był on posłem Partii Konserwatywnej, otwarcie sprzeciwiał się imigracji osób o innym kolorze skóry i pochodzeniu etnicznym. W 1968 r. w Birmingham wygłosił historyczne przemówienie pod hasłem „Rzeki krwi”, przestrzegając, że kraj faktycznie spłynie krwią, jeśli pozwoli się w nim zamieszkać tysiącom imigrantów. Kierownictwo partii pozbawiło go roli ministra obrony w gabinecie cieni – mimo że według różnych źródeł nawet 60–80 proc. Brytyjczyków podzielało jego poglądy.
Wyspy po brexicie
Powell zalicza więc triumfalny powrót. Radykałowie udostępniają jego zdjęcia z podpisem: „Ostrzegałem was, ale nikt mnie nie słuchał”. Nazywają go „najlepszym premierem, jakiego Wielka Brytania nigdy nie miała”, dodając, że gdyby „prawdziwy i sensowny brexit naprawdę został przeprowadzony, nie mielibyśmy dzisiaj tych problemów”.
Zwłaszcza te ostatnie komentarze pokazują głębokie rozczarowanie skutkami rozwodu z Brukselą – i coraz większą radykalizację osób o prawicowych poglądach. Zdaniem wyborców, którzy zagłosowali niedawno na Reform, brexit dokonał się wyłącznie na papierze, a winę za to ponoszą torysi. Nie byli bowiem w stanie wynegocjować twardych warunków ani nie odzyskali pełnej kontroli nad granicami – a to był przecież główny slogan brexitowców w 2016 r. Zdradzili, oszukali, są przebierańcami, a nie patriotami. Dlatego trzeba ich wymienić i faktycznie zdusić imigrację.
Wbrew deklaracjom Liz Truss, Rishiego Sunaka, a wcześniej Borisa Johnsona, współautora kompromisu brexitowego, liczba obcokrajowców osiedlających się na Wyspach nie zmalała. Przeciwnie, jest na rekordowo wysokim poziomie – jedyne, co się zmieniło, to kraj pochodzenia. Do Wielkiej Brytanii przyjeżdża teraz więcej osób z Azji Południowo-Wschodniej i Afryki (kwestia azylu nie ma tu nic do rzeczy, bo tych ludzi w statystykach się nie uwzględnia) – czyli migrantów, których w razie przestępstw czy naruszenia warunków wizowych trudniej odesłać do domu. Brexitowa retoryka przyniosła więc dokładnie odwrotny skutek.
Czytaj też: Plan Rwanda. Nielegalni imigranci to największa bolączka Wielkiej Brytanii
Brytyjczycy przeciwko faszyzmowi
Zaraz po zdarzeniu w Southport agresja wobec migrantów rozlała się na kraj. W okolicy samego miasteczka rzucano w meczet cegłami (27 rannych osób). 31 lipca, jak podaje BBC, do zamieszek doszło w kilku miastach północy, demonstrowano też przed biurem premiera na 10 Downing Street. W pierwszych dniach sierpnia przemoc ogarnęła praktycznie całą Anglię, akty wandalizmu zarejestrowano też w Belfaście i innych miejscach w Irlandii Północnej.
Na cel brano przede wszystkim miejsca związane z migrantami: hotele i ośrodki, w których mieszkają osoby ubiegające się o azyl, kancelarie prawne oferujące bezpłatną pomoc, centra aktywistyczne, meczety itd. Głos zabrał nawet Elon Musk, sugerując, że Wielka Brytania znalazła się na skraju wojny domowej.
Apogeum niezadowolenia miało nastąpić w środę wieczorem. Według informacji przekazywanych na komunikatorze Telegram szereg radykalnych grup, ze zdelegalizowaną Angielską Ligą Obrony (EDL) na czele, przygotowywało ponad setkę wydarzeń, w tym prawdopodobnie ataków na instytucje związane z migrantami.
Czytaj też: Skrajną prawicę można poskromić. Lekcja brytyjska
Tym razem wygrała solidarność
Niewiele z tego wyszło, odpór dało im społeczeństwo obywatelskie. Ulice przejęli demonstranci skrzykujący się spontanicznie na wiecach poparcia dla przybyszów z innych krajów. Transparenty z napisami „Migranci chciani i potrzebni”, „Precz z faszyzmem w naszym kraju” czy wezwaniami do przestrzegania praw człowieka znalazły się w czwartek rano na okładkach wszystkich największych dzienników. Brytyjscy komentatorzy emanują teraz dumą, podkreślając, że był to spontaniczny wybuch solidarności – i jasny sygnał, że są na Wyspach osoby, które nie zamierzają tolerować wykwitów faszyzmu i skrajnej prawicy.
Ale zagrożenie nie zniknie tylko dlatego, że jedna demonstracja radykałom nie wyszła. Trzeba zajrzeć głębiej w brytyjskie społeczeństwo i zauważyć, że choć 4 lipca poparło ono Partię Pracy, to wiele osób ma ostro prawicowe poglądy. Partia Reform dostała wszak 14 proc. głosów (co dzięki ordynacji przełożyło się tylko na 1 proc. mandatów w Westminsterze). W krótszym czasie zwiastuje to kłopoty dla Partii Konserwatywnej, która żeby nie stracić kolejnej części elektoratu, musi się przesunąć jeszcze bardziej na prawo i zmierzyć z oskarżeniami w sprawie brexitu. W szerszej perspektywie to problem dla wszystkich, bo prawica mocno daje do zrozumienia, że nie zamierza zaprzestać przemocy na ulicach.