Brytyjczycy wyszli na ulice, w kraju wrze. Skrajna prawica poniosła klęskę, ale zagrożenie nie znika
Pustki na ulicach największych brytyjskich miast jeszcze w środę przypominały plan zdjęciowy postapokaliptycznego filmu. Pozamykane restauracje, gabinety i kawiarnie, witryny obłożone dyktą. Brak przechodniów i samochodów. Jedyne oznaki życia dawały oddziały policji – w całym kraju, na wniosek Home Office (ministerstwa spraw wewnętrznych), zmobilizowano 6 tys. mundurowych. Mieli zadbać o porządek w trakcie demonstracji przeciwko imigrantom, zapowiadanych przez grupy skrajnie prawicowe, ekstremistyczne, a nawet jawnie neofaszystowskie.
Enoch Powell ostrzegał
Temperatura rośnie w kraju od kilkunastu dni, głównie z powodu zamieszek po niedawnej tragedii w nadmorskiej miejscowości Southport. 17-letni napastnik zaatakował grupę dzieci uczestniczących w zajęciach tanecznych z muzyką Taylor Swift. Trzy dziewczynki zginęły, ranił je nożem. Obrażenia odniosło jeszcze ośmioro dzieci i dwoje dorosłych. W sieci szybko rozprzestrzeniały się wpisy sugerujące, że sprawca był na Wyspach nielegalnie i ubiegał się o azyl. Często dopisywano, że jest muzułmaninem. Śledztwo BBC wykazało, że urodził się w Walii, jego rodzice pochodzili z Rwandy.
Dla skrajnej prawicy nie miało to jednak żadnego znaczenia. Histerię rozpętali politycy z liderami partii Reform na czele: Nigelem Farage’em i Lee Andersonem. Na zamkniętych grupach w mediach społecznościowych ukazywały się memy m.in. z wizerunkiem Enocha Powella, jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci brytyjskiej polityki XX w. Przez ponad dwie dekady był on posłem Partii Konserwatywnej, otwarcie sprzeciwiał się imigracji osób o innym kolorze skóry i pochodzeniu etnicznym.