Trump, Rosja, wojna i klimat. Jak Tusk chce poprowadzić polską prezydencję w UE
Polskie półrocze na czele Rady UE przypada na początek kadencji Komisji Europejskiej, która wystartowała dopiero w grudniu i teraz nie zamierza przedkładać wielu nowych aktów legislacyjnych, skupi się za to na nielegislacyjnych projektach kilkuletnich strategii – m.in. w sprawie polityki obronnej, konkurencyjności, łączenia ambitnej polityki przemysłowej z nadal ambitną polityką klimatyczną (Czysty Ład Przemysłowy). A także – już po zakończeniu polskiej prezydencji – na zapowiadanym na lato projekcie budżetu 2028–34.
Najważniejszym zadaniem Polski ma być zatem prowadzenie konsultacji i otwieranie dyskusji Rady UE o tych strategiach (i budżecie), lecz finalizacja przypadnie dopiero kolejnym prezydencjom.
Czytaj też: Europa szykowała się na Trumpa. Dlaczego więc wciąż nie jest na niego gotowa
Co może prezydencja
Pierwszą polską prezydencję (czy też „przewodnictwo”) w Radzie UE w 2011 r. traktowano jako finał naszej politycznej aklimatyzacji, co przy nieprzystających do porządku ustrojowego Unii hasłach „Polska przejmuje stery w Europie”, „Polska pokieruje UE” prowadziło do poważnego wyolbrzymiania roli prezydencji. Została wybrana nawet słowem roku w plebiscycie organizowanym wówczas przez Instytut Języka Polskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Taka przesada była zjawiskiem standardowym dla większości krajów, które przystąpiły do UE w 2004 r. i później.
W rzeczywistości prezydencja w Radzie UE to przede wszystkim zadanie administracyjno-dyplomatyczne przy kierowaniu pracami ministrów, ambasadorów („stałych przedstawicieli przy UE”) i grup roboczych w Brukseli.