Ameryka reaguje na upadek reżimu Asada z satysfakcją i niepokojem. Czy Trump się zaangażuje?
Koniec totalitarnej dyktatury Asada, popieranej przez Rosję i Iran oraz sponsorującej terrorystyczne ugrupowania w regionie, jest niewątpliwym sukcesem administracji Joe Bidena. Prezydent USA powitał je w niedzielę jako „triumf sprawiedliwości”, sugerując – nie bez racji – że przyczyniła się do tego także jego polityka osłabiania protektorów reżimu w Damaszku. Jego administracja udzielała pomocy Izraelowi w wojnie z Hamasem i Ukrainie w wojnie z Rosją, która wyczerpana kampanią ukraińską odmówiła dalszego wspierania Asada. Upadek jego reżimu stawia pod znakiem zapytania dalszy los baz rosyjskich u syryjskich wybrzeży w Tartusie i w Chmejmim w prowincji Latakia. Jest również ciosem w Iran, dla którego Syria pod rządami Asada była naturalnym szlakiem tranzytu ludzi, broni i sprzętu dla Hezbollahu i innych grup terrorystycznych tworzących irańską „oś oporu” przeciw Izraelowi.
Ameryka sceptyczna po obaleniu Asada
Już jednak tego samego dnia, kiedy przemawiał Biden, samoloty amerykańskie zbombardowały pozycje sił ISIS (Państwa Islamskiego) w Syrii. Administrację Bidena niepokoi fakt, że na czele rebelii, która obaliła reżim Asada, stoi Hajat Tahrir al-Szam (HTS), ugrupowanie współpracujące ponad 10 lat temu z Al-Kaidą i uznane od tamtego czasu przez Waszyngton za organizację terrorystyczną.
Przywódca HTS Mohammad al-Dżulani podkreśla obecnie dystans wobec radykalnych islamistów, mówi, że jego organizacja zmierza do zjednoczenia Syrii i „nie ma problemów” z USA.